Polacy wreszcie zagrali tak, jak powinno się, mając przed sobą słabszego przeciwnika. Nasza reprezentacja nigdy nie przegrała, kiedy zdobywała gole na początku ważnych meczów. Tak było za czasów Kazimierza Górskiego (z Argentyną na mundialu), Antoniego Piechniczka (z NRD w Lipsku), Jerzego Engela (z Ukrainą w Kijowie i USA w Korei), tak samo teraz.
Można powiedzieć, że w drugiej minucie Polacy pozbawili Armenię złudzeń. Jeśli gospodarze mieli jakieś nadzieje, budowane na dobrym meczu w Warszawie, to ich plan szybko runął. Nawet ta reprezentacja Nawałki pokazywała czasami słabość kiedy miała przewagę. Traciła tak punkty z Kazachstanem czy wcześniej ze Szkocją. Teraz spisała się wzorowo.
Nie tylko przeciwnika nie zlekceważyła (co też się jej zdarzało), ale dążyła do kolejnych goli. Zdobywała je z taką łatwością i w różnorodny sposób, że przyjemnie było patrzeć. Jedna chwila słabości kosztowała stratę bramki, ale jeśli gospodarzom się wydawało, że mogą nawiązać z nami walkę, to im to Polacy po przerwie szybko wybili z głowy.
Wszyscy zagrali dobrze, nikt nie zawiódł. W naszej bramce mógł stanąć trener Jarosław Tkocz, a i to nie wpłynęłoby na wynik. Wojciech Szczęsny miał jeden strzał i go puścił. Przez 90 minut nawet fryzura mu się nie popsuła.
Karol Linetty nie zawiódł, ale i nie porwał. Nie wiem dlaczego pod koniec meczu trener zamienił Michała Pazdana na Thiago Cionka, a nie na Marcina Kamińskiego, sześć lat młodszego i bardziej perspektywicznego. Może dlatego, że Cionek gra we Włoszech, co wyraźnie na trenera działa. Jak tak dalej pójdzie to Thiago Cionek, który jest piłkarzem zaledwie przeciętnym, za liczbę występów zostanie członkiem Klubu Wybitnego Reprezentanta.