Sobotni prolog, po sukcesie Dawida Kubackiego i szóstym miejscu Kamila Stocha, wyglądał bardzo zachęcająco, także niedzielna rozgrzewka (Kubacki drugi za Granrudem, Stoch dziewiąty), obiecywała niemało, lecz pierwsza seria na skoczni Holmenkollen trochę zgasiła ten optymizm.
Polskiej szóstce skoki nie wyszły. Jakub Wolny, Paweł Wąsek i Aleksander Zniszczoł skoczyli po prostu zbyt słabo, by awansować do serii finałowej, a żelazna trójka starszych mistrzów wykonała pracę bez błysku: najlepszy Kamil Stoch był dziewiąty, Piotr Żyła 14., Kubacki 16., co wytłumaczył potem reporterowi „Eurosportu” zbytnią chęcią poprawienia pozycji dojazdowej.
– Przekombinowałem w pierwszej serii, obniżyłem kolana za bardzo, więc zamiast stabilnej pozycji wyszło coś przeciwnego. W tych warunkach najwięcej straciłem w pierwszej fazie lotu, potem niewiele mogłem zrobić – mówił polski wicelider PŚ. W połowie konkursu prowadził Kraft przed Johannem Andre Forfangiem, Laniskiem i Halvorem Egnerem Granerudem. Próby nie były jakieś wyjątkowe, nikt nie przekroczył 130 m, co na skoczni w Oslo jest zwykle granicą skoków doskonałych.
Druga seria sporo zmieniła. W jej połowie nagły podmuch wiatru pod narty (poparty umiejętnościami skoczków) wyniósł nagle wysoko Karla Geigera (137,5 m) i Kubackiego (135 m – kombinacje z pozycją dojazdową jednak się udały), ale jak nagle dmuchnęło, tak przestało. Niemcowi, który awansował dziesięć pozycji, starczyło punktów nawet na miejsce na podium, Polak odrobił dużą część strat i znalazł się w pierwszej dziesiątce.
Kamil Stoch skoczył znów solidnie, ale nie tak bardzo, by zachować niezłą pozycję, Piotr Żyła zaś niemal spadł zaraz za bulą, na kaprys wiatru sposobu nie znalazł. Walkę o zwycięstwo efektownie rozstrzygnął Lanisek, który w obu skokach skorzystał z pomocy natury. Drugi skok – 139,5 m, nawet z wiatrem, był znakomity. Kraft, lider po pierwszej serii, miał 128,5 m z obniżonej belki, ale dał się wyprzedzić jedynie Słoweńcowi.