Zwycięstwo Japończyka nie zostało podkreślone kolejnym, czwartym zwycięstwem, co dałoby wygranej dodatkowy sznyt – ale i tak Ryoyu Kobayashi zrobił swoje bardzo efektownie. W zasadzie już po przedostatnim skoku, gdy Marius Lindvik, najbliższy rywal, skoczył gorzej od lidera turnieju, wiadomo było, że Złoty Orzeł i 100 tys. franków szwajcarskich pójdą w japońskie ręce.
Finałowy konkurs jednak musiał się podobać – w pierwszej serii pięknie zaatakował Karl Geiger, który na końcowe zwycięstwo szanse stracił wcześniej, ale miejsce na podium turnieju wciąż miał w zasięgu. Za Niemcem był Daniel Huber, potem Yukiya Sato, Halvor Egner Granerud i Kobayashi.
Rozstrzygające próby przyniosły pewną niespodziankę – dotychczasowych bohaterów zimy ze skokami pogodził Huber – drugi skok też miał świetny, zdobył pierwsze, zasłużone zwycięstwo w Pucharze Świata, przed Granerudem i Geigerem oraz parą Japończyków. Mistrzem drugiej serii był jednak ten, który od kilku tygodni zadziwia świat skoków – 18-letni Słoweniec Lovro Kos poleciał 144 m, tylko metr bliżej od rekordu skoczni Dawida Kubackiego.
Czytaj więcej
Przeniesiony z Innsbrucku do Bischofshofen trzeci konkurs Turnieju Czterech Skoczni także zakończył się zwycięstwem Ryoyu Kobayashiego. Polacy jakby nieco lepiej – punkty PŚ zdobyło trzech, najwyżej był Piotr Żyła – 18.
Pomimo tych interesujących roszad, spadków i wzlotów, najważniejsza klasyfikacja turniejowa w końcu nie drgnęła: pierwszy Kobayashi, drugi Lindvik, trzeci Granerud. Mistrz zdobył łącznie 1162,3 pkt,, tak wysokiej noty w turnieju wcześniej nie widziano.