Historia zatoczyła koło. Cztery lata temu w Matosinhos, niedaleko Porto, polscy siatkarze wywalczyli olimpijską kwalifikację, pokonując po dramatycznym meczu z tie-breakiem Portugalię. Teraz Polacy grają w położonym kilkanaście kilometrów od Porto Espinho i zanosi się na to, że znów to właśnie mecz z gospodarzami – w niedzielę o 18 – może zdecydować, czy pojadą na igrzyska.
Wtedy też, jak dziś, wiele wydawało się przemawiać przeciw Polakom. Sromotnie przegrali poprzedni turniej kwalifikacyjny w Lipsku, musieli grać z Portugalią bez kontuzjowanego Dawida Murka, przegrywali w tie- breaku już 7:10 i 9:12. Potrafili jednak zachować w decydujących chwilach chłodną głowę.
Tego teraz potrzeba drużynie Raula Lozano: zapomnieć o Tallinie i klęsce w eliminacjach mistrzostw Europy, znów stać się drużyną.
Portugalia to silniejszy rywal od Portoryko, z którym Polska grała w pierwszym spotkaniu turnieju (mecz zakończył się po zamknięciu gazety). Ryszard Bosek, mistrz olimpijski i były trener kadry, mówi, że to taki niesiatkarski zespół. Niski, szybki i bardzo dobry w obronie.
Bosek uważa, że porażka w Espinho byłaby klęską polskiej siatkówki. Inny mistrz olimpijski Tomasz Wójtowicz obawia się, że siatkarzy może sparaliżować strach. – Jeśli nie poradzą sobie z presją, przegrają – mówi. A presja będzie ogromna, od wicemistrzów świata kibice wymagają awansu. Siatkarze wiedzą, o jak wielką stawkę grają i co przyniesie porażka. "Katastrofa, klęska, blamaż" – słyszą takie słowa coraz częściej.