Rz: Nie blefował pan, mówiąc na początku swojej pracy z naszymi siatkarzami, że ten zespół stać na zdobycie medalu w finałowym turnieju Ligi Światowej. Naprawdę pan w to wierzył?
Andrea Anastasi:
Zawsze stawiam sobie i drużynom, z którymi pracuję, wysokie cele. Tylko wtedy to, co robimy, ma sens. Zdawałem sobie sprawę, że mamy problemy, ale wierzyłem, że potrafimy je rozwiązać. Dlatego powiedziałem zawodnikom, że mierzymy w podium i nawet jeśli się nie uda, dalej będziemy iść tą drogą. To nie był więc blef, tylko moja filozofia pracy.
I od razu panu uwierzyli?
Zawsze staram się rozmawiać, tłumaczyć o co mi chodzi. Kiedy Michał Kubiak rwie się do gry, mówię: spokojnie, przyjdzie twój czas, tylko poczekaj. W meczu z Portoryko dostał szansę i zagrał gorzej niż potrafi. Teraz, kiedy wszedł w trzecim secie spotkania z Argentyną, był w nim najlepszym zawodnikiem naszego zespołu. Tak samo, gdy po porażce z Rosją mówię do chłopaków: musimy jeszcze ciężej pracować. A oni zdziwieni: więcej? Ale wiem, że mnie rozumieją i przyjmą mój punkt widzenia. To jest właśnie nasz wspólny sukces. Dlatego, gdy mówię, że jestem z nich dumny, że razem wygrywamy i przegrywamy, to oni wiedzą, iż mówię to z serca, że nie udaję.