Andrea Anastasi, włoski trener naszej drużyny twierdzi, że wie, jakie popełnił błędy w przygotowaniach do igrzysk w Londynie i obiecuje poprawę.
Wypada raz jeszcze mu zaufać, tym bardziej że pracę zaczął od sukcesów. Kiedy pod koniec 2011 roku Polacy wracali z Japonii z drugim miejscem wywalczonym w turnieju o Puchar Świata i awansem olimpijskim w kieszeni, Anastasiego witano jak bohatera. A przecież siedem miesięcy później nasi siatkarze wygrali jeszcze Ligę Światową.
Bez Bartmana
Dziś trener znów musi walczyć o swoją pozycję. Przegrane igrzyska i tegoroczna Liga Światowa mocno osłabiły wiarę w moc włoskiego maga. Być może dlatego zdecydował się na odważne ruchy, odsuwając z drużyny Krzysztofa Ignaczaka i Zbigniewa Bartmana. Pierwszy to od lat czołowy libero świata, a drugi to niemalże syn trenera. Kiedy dwa lata temu Anastasi zmienił mu pozycję, przesuwając na atak, pukano się w czoło, ale ryzyko się opłaciło.
Teraz za Bartmana jest w kadrze mierzący 209 cm Grzegorz Bociek. Ponoć Anastasi podjął decyzję po przegranych sparingach z Serbią, ale są też głosy, że z Bartmanem nie wszystkim było po drodze i Włoch nie miał innego wyjścia. Jedno jest pewne, jeśli ten ruch przyniesie sukces, Anastasi odzyska magiczny wizerunek, jeśli zaś klęskę, to twardy orzech do zgryzienia mieć będą działacze Polskiego Związku Piłki Siatkowej.
Analizując na chłodno sytuację w grupie B, polscy siatkarze powinni w niej zająć pierwsze miejsce. Gdyby jednak powinęła im się noga, też nie ma powodów do paniki, bo są jeszcze baraże, tyle że wtedy rywal w ćwierćfinale może być bardzo silny. Cel jest jasny: awans do strefy medalowej. Jeśli Polaków zabraknie w Kopenhadze, ocena może być tylko jedna: porażka.