Nie udawało się im kolejno w Atenach, Pekinie, Londynie i Rio de Janeiro. Wydawało się, że w Tokio wreszcie przekroczą granicę, na której zatrzymywali się przez 17 lat, niestety, piąty raz przegrali.
Mecz z Francją miał na pewno walory dobrego widowiska: pięć setów, zmienność wyniku, rosnące napięcie, ale z polskiej perspektywy to jednak wyjątkowo gorzka porażka, tym bardziej że drużyna Vitala Heynena prowadziła po trzech setach i dość długo kontrolowała sytuację w czwartym.
Można się zgodzić z zawiedzionym trenerem, który mówił do kamer telewizyjnych, że rywali ośmieliła najbardziej końcówka tego seta, w której Polska za łatwo oddała kilka punktów. Wyrównanie stanu spotkania zawsze bardziej uskrzydla tych, którzy gonią.
Mieliśmy nadzieję
Były w tym ćwierćfinale chwile dające nadzieję na awans. Heynen postawił na pierwszą szóstkę, którą w miarę łatwo było wymyślić: Wilfredo Leon i Michał Kubiak jako przyjmujący, Bartosz Kurek jako atakujący, na środku bloku Jakub Kochanowski i Mateusz Bieniek, rozgrywał Fabian Drzyzga, co do libero wyboru nie było: Paweł Zatorski jest w Tokio bez zmiennika.
Pierwszy set wyszedł im niemal bezbłędnie. Kubiak oszukiwał francuski blok i bronił jak nikt, Leon i Kurek na skrzydłach rozbijali każdy układ rąk. Trener Francuzów Laurent Tillie musiał brać czas raz i drugi, by coś zrobić z rosnącymi problemami.