Bez Pawła Zagumnego, Mariusza Wlazłego, Michała Winiarskiego i Daniela Plińskiego rozpocznie się w przyszłym tygodniu (5 maja) zgrupowanie kadry narodowej w Spale. W czwartek przyleci z Włoch Andrea Anastasi. Nowy trener polskiej reprezentacji nie ukrywa, że jest zaskoczony takim stanem rzeczy. Bez tej czwórki będzie trudniej o sukcesy, a przedolimpijski sezon zapowiada się przecież na niezwykle ciężki. W lipcu finał Ligi Światowej w Gdańsku, we wrześniu mistrzostwa Europy, w listopadzie Puchar Świata. Ten ostatni start jest najważniejszy, trzy najlepsze zespoły zapewnią sobie udział w igrzyskach w Londynie.
Nic dziwnego, że absencja czołowych zawodników stawia przed Anastasim poważny problem do rozwiązania. Wszyscy czterej mówią, że są zmęczeni i muszą wyleczyć kontuzje. Daniel Pliński deklaruje jednak, że może wrócić już na mistrzostwa Europy, Paweł Zagumny podobnie, jeśli Anastasi będzie jeszcze chciał skorzystać z jego usług. Na dłuższy rozbrat z reprezentacją zanosi się natomiast w przypadku Winiarskiego i Wlazłego. Obaj mają problemy z kolanami i trudno powiedzieć, kiedy będą gotowi podjąć wyzwanie. Więcej wątpliwości ma Wlazły, najlepszy polski atakujący. Na razie Anastasi musi sobie radzić bez nich. I prawdopodobnie sobie poradzi, bo jak mówi jeden ze starych polskich mistrzów siatkówki: nie takie dziury da się załatać. Jeśli włoski trener da szansę Łukaszowi Żygadle, to ten odwdzięczy się solidnym rozegraniem. Kilka razy zastępował już Zagumnego i nie zawodził. A oprócz niego są Fabian Drzyzga, Paweł Woicki i Grzegorz Łomacz. Ze środkowymi też nie będzie kłopotów. Są Marcin Możdżonek, Piotr Nowakowski i jego klubowy kolega z Częstochowy Łukasz Wiśniewski, a także Karol Kłos i Patryk Czarnowski.
Dziurę po Winiarskim postara się wypełnić trzech Michałów: Ruciak, Bąkiewicz i Kubiak. Ten ostatni w PlusLidze grał dobrze, ale czy stać go na to, by walczyć z najlepszymi? Najtrudniej będzie grać bez Wlazłego. Anastasi powołał do kadry Piotra Gruszkę i zrobił go kapitanem, są też Jakub Jarosz, Marcel Gromadowski i Bartosz Janeczek, ale niewykluczone, że w roli atakującego zobaczymy Zbigniewa Bartmana, nominalnego przyjmującego. Dwa lata temu w Izmirze nikt nie liczył na złoty medal, bo też brakowało kilku asów, a Polacy zagrali jak z nut. Być może trudne sytuacje to nasza specjalność. Na igrzyska olimpijskie w Atenach (2004) i Pekinie (2008) też awansowaliśmy w ostatniej chwili, grając z nożem na gardle.