Dzień po meczu z Niemcami polska reprezentacja gra z Bułgarią, a w poniedziałek ze Słowacją. Do dalszych gier kwalifikują się trzy drużyny z grupy. Dla naszych siatkarzy będzie to trudny test. Z każdym z tych zespołów są w stanie wygrać. Ale i porażka nie będzie sensacją.
Dwa lata temu Polacy wracali z Izmiru w szampańskim nastroju. Na złoty medal i tytuł mistrzów Europy, pierwszy dla naszej męskiej siatkówki, nikt przed turniejem nie liczył. Wydawało się, że bez kontuzjowanych Mariusza Wlazłego, Michała Winiarskiego i Sebastiana Świderskiego sukces nie jest możliwy. Ale ówczesny trener, Argentyńczyk Daniel Castellani, natchnął drużynę wiarą. Turniej życia rozegrał atakujący Piotr Gruszka, MVP mistrzostw w Izmirze, rewelacyjnie spisywał się Bartosz Kurek, o pewne przyjęcie zadbali Michał Bąkiewicz i Piotr Gacek, a Paweł Zagumny znakomicie rozgrywał.
Trener wybrał przyszłość
Kiedy Andrea Anastasi zastępował Castellaniego, wydawało się, że będzie miał do dyspozycji wszystkich najlepszych, bo już za rok igrzyska w Londynie, a to najbardziej uzdolnione z ostatnich pokoleń naszych siatkarzy zrobi wszystko, by tam się znaleźć. Niestety, już na początku Anastasi zderzył się ze ścianą. Musiał improwizować, bo najbardziej znani (Zagumny, Wlazły, Winiarski, Daniel Pliński) postanowili się najpierw wyleczyć i trochę odpocząć.
Anastasi zdecydował, że Zbigniew Bartman, nominalny przyjmujący, będzie atakującym. To był dobry strzał. Bartman i Kurek ciągnęli w Lidze Światowej nasz zespół, ale w finale tych rozgrywek pech pokrzyżował plany trenera. Bartman doznał w Gdańsku kontuzji i mimo próby powrotu do reprezentacji przegrał walkę z czasem. Anastasi zabierze więc do Czech i Austrii Gruszkę (wrócił do gry po ciężkiej kontuzji barku) i Jakuba Jarosza, dalekiego od życiowej formy. Na mistrzostwa nie jedzie też Świderski, który bardzo liczył na powołanie. Kiedyś etatowy reprezentant, dziś wieczny rekonwalescent, który imponuje hartem ducha, ale trener uznał, że za wcześnie na tak ciężką próbę.
Anastasi woli zabrać młodych, Mateusza Mikę, Karola Kłosa i Pawła Zatorskiego, którzy prawdopodobnie będą w ME podpierali ściany lub siedzieli na widowni. Ale to przyszłość polskiej siatkówki, a za trzy lata mamy przecież w naszym kraju mistrzostwa świata.