Miał rację Mauro Berruto, trener Włochów, mówiąc o Irańczykach, że grają lepiej od Brazylijczyków i Polaków. Szczególnie gdy przychodzi się z nimi mierzyć w Teheranie na oczach 12 tysięcy mężczyzn, bo kobiety mają zakaz bywania na takich imprezach.
Włosi, grając rezerwowym składem,przegrali w Teheranie dwukrotnie, ale pamiętajmy, że u siebie to oni byli górą. Jest więc nadzieja, że Polacy będą na swoim terenie równie skuteczni. Zresztą w Gdańsku drużynę wzmocni Mariusz Wlazły, ale on sam niewiele zdziała, gdy inni będą tak słabi, jak w piątkowym meczu z Iranem.
Pierwszy wygrany set nie zapowiadał, że lanie będzie tak bolesne. Polacy, grając z Dawidem Konarskim w ataku, z Michałem Winiarskim i Mateuszem Miką na przyjęciu, rozstrzygnęli tę partię na swoją korzyść, ale dalej było już tylko gorzej. Nasz zespół w żadnym z pozostałych trzech setów nie nawiązał walki z Irańczykami, którzy byli lepsi od Polaków w każdym elemencie, ale najbardziej rozbili nas blokiem (13:4). A przewaga 27 punktów w czterech setach to nokaut.
Nasi siatkarze wyglądali nie tylko na zmęczonych, ale też na takich, którzy nie potrafią się otrząsnąć po poprzedniej porażce do zera z Brazylią w Bydgoszczy. Sądzili, że tam zakończą rywalizację z Canarinhos o prawo gry w turnieju finałowym we Florencji. W Krakowie zagrali przecież świetnie i wygrali. Porażka w Bydgoszczy była zimnym prysznicem, a lanie w Teheranie tym boleśniejsze.
Ci, którzy tak imponowali we wcześniejszych meczach LŚ, Mika czy Rafał Buszek, nie są już tak skuteczni. Gdy pojawiają się problemy z przyjęciem, od razu kłopoty ma rozgrywający Fabian Drzyzga. W piątek swojego dnia w polu serwisowym nie miał Konarski, choć robił co mógł. Grzegorz Bociek, drugi z polskich atakujących, kiedy wchodził na zmianę, nie wzmacniał zespołu. O środkowych też nie można napisać wiele dobrego. Cztery bloki w czterosetowym spotkaniu to niewiele.