Janusz Pindera z Wrocławia
Brazylia to najbardziej utytułowany zespół ze wszystkich, które oglądamy w Polsce. Trzykrotni mistrzowie świata, złoci medaliści igrzysk olimpijskich, królowie komercyjnej Ligi Światowej. Od lat prowadzeni przez tego samego trenera, Bernardo Rezende. Impulsywnego, charyzmatycznego zawodowca, który sam był kiedyś wysokiej klasy rozgrywającym i ma w kolekcji brązowy medal igrzysk w Los Angeles (2004).
Kiedy Brazylijczycy słabo rozpoczęli tegoroczną Ligę Światową, wieszczono już ich kryzys, twierdzono, że czas Canarinhos dobiega końca, a Rezende powinien rozglądać się za pracą.
Ale te spekulacje szybko ucięli sami zainteresowani, eliminując Polaków i awansując do finałowego turnieju we Florencji. W drugiej połowie lipca w niczym już nie przypominali zespołu, który przegrywał z Włochami, Polską i Iranem. – Pamiętam rozmowę z Bernardo Rezende, z którym znamy się od lat, na lotnisku we Florencji, po zakończeniu Final Six Ligi Światowej – mówi Ryszard Bosek, złoty medalista igrzysk w Montrealu (1976) i mistrz świata z Meksyku (1974), dziś ekspert Polsatu. – Tłumaczył mi, że dla nich najważniejsze są mistrzostwa świata, a wszystkie imprezy, które je poprzedzają, nie wpływają na cykl treningowy. Owszem, są ważne, chcieliby je wygrywać za każdym razem, ale potrafią też radzić sobie z porażkami, bo wiedzą, że to tylko droga do znacznie ważniejszego celu.
Brazylia to faworyt każdych zawodów, w których bierze udział. – Ricardo Lucarellego, dziś chyba najlepszego ich przyjmującego, przygotowywali do gry w pierwszej reprezentacji jakieś trzy lata. No i teraz mają zawodnika pełną gębą – mówi „Rz" Bosek.