Kto zostanie mistrzem świata 2014 w siatkówce?

Kto zostanie mistrzem świata? Na Brazylię i Rosję od lat można stawiać w ciemno, świetnie gra Iran. Inni faworyci nie błyszczą, poza Polską.

Publikacja: 06.09.2014 09:58

Janusz Pindera z Wrocławia

Brazylia to najbardziej utytułowany zespół ze wszystkich, które oglądamy w Polsce. Trzykrotni mistrzowie świata, złoci medaliści igrzysk olimpijskich, królowie komercyjnej Ligi Światowej. Od lat prowadzeni przez tego samego trenera, Bernardo Rezende. Impulsywnego, charyzmatycznego zawodowca, który sam był kiedyś wysokiej klasy rozgrywającym i ma w kolekcji brązowy medal igrzysk w Los Angeles (2004).

Kiedy Brazylijczycy słabo rozpoczęli tegoroczną Ligę Światową, wieszczono już ich kryzys, twierdzono, że czas Canarinhos dobiega końca, a Rezende powinien rozglądać się za pracą.

Ale te spekulacje szybko ucięli sami zainteresowani, eliminując Polaków i awansując do finałowego turnieju we Florencji. W drugiej połowie lipca w niczym już nie przypominali zespołu, który przegrywał z Włochami, Polską i Iranem. – Pamiętam rozmowę z Bernardo Rezende, z którym znamy się od lat, na lotnisku we Florencji, po zakończeniu Final Six Ligi Światowej – mówi Ryszard Bosek, złoty medalista igrzysk w Montrealu (1976) i mistrz świata z Meksyku (1974), dziś ekspert Polsatu. – Tłumaczył mi, że dla nich najważniejsze są mistrzostwa świata, a wszystkie imprezy, które je poprzedzają, nie wpływają na cykl treningowy. Owszem, są ważne, chcieliby je wygrywać za każdym razem, ale potrafią też radzić sobie z porażkami, bo wiedzą, że to tylko droga do znacznie ważniejszego celu.

Brazylia to faworyt każdych zawodów, w których bierze udział. – Ricardo Lucarellego, dziś chyba najlepszego ich przyjmującego, przygotowywali do gry w pierwszej reprezentacji jakieś trzy lata. No i teraz mają zawodnika pełną gębą – mówi „Rz" Bosek.

Brazylia przechodzi jednak wyraźne przeobrażenie. Nie ma w swoich szeregach takich charyzmatycznych gwiazd jak kiedyś, a obowiązek wygrywania pozostał. – Nie skaczą na wysokość drugiego piętra, nie mają warunków, które rzucają na kolana, ale wciąż wygrywają. Brazylia to kwintesencja zespołowości. Kiedy pytasz, kto jest tam najlepszy, nie znajdujesz odpowiedzi. I o to właśnie chodzi w siatkówce – twierdzi Bosek.

Rosja czeka na tytuł

Rosjanie nigdy nie byli mistrzami świata. Mają złoto mistrzostw Europy, wygrane igrzyska w Londynie, sukces w Lidze Światowej, ale ostatni raz złoto mistrzostw świata zdobyli za czasów ZSRR.

Nic dziwnego, że tak bardzo chcą stanąć na najwyższym stopniu podium. I mają sporo argumentów, by tak się stało, choć brakuje w ich drużynie takich asów jak Maksym Michajłow, Aleksiej Werbow czy Aleksander Wołkow – wymieniając tylko najbardziej znanych z wielkich nieobecnych.

– Ludzi do gry na najwyższym poziomie mieli zawsze. Silnych, wysokich, dobrze przygotowanych technicznie. Ich blok i serwis to była świętość. Ale dopiero gdy postawili na system szybkiego grania, wszystko się zmieniło na lepsze – mówi Bosek, który doskonale pamięta, jak wyglądała siatkówka w ZSRR. I podkreśla, że wiele dobrego zrobił były już trener Rosjan Władymir Alekno. Nie bał się zmian i dlatego stawiał np. na rozgrywającego Siergieja Grankina.

– W pewnym momencie Rosjanie stali się zespołem. Rzucali się bronić piłek, do których jeszcze kilka lat temu nikt nie próbowałby nawet wystartować. Wzajemnie się poklepywali, wspomagali gestem, słowem. Kiedy najstarszy, najbardziej rutynowany w ich zespole, znakomity przyjmujący Siergiej Tietuchin padał na boisko po kolejnej, heroicznej obronie, pomagali mu wstać. I nie było w tym nic na pokaz. W swojej zespołowości stali się bardziej autentyczni niż Amerykanie, którzy wcześniej dla wszystkich mogli być wzorem – opowiada Bosek.

A trenerzy uwierzyli, że nowe metody mogą być skuteczne. Kiedyś kogoś takiego jak Nikołaj Pawłow pogoniliby przy pierwszej okazji. Nie te warunki na reprezentacyjnego atakującego. A jednak posłuchali skautów, zainwestowali w jego szkolenie i dziś mają, kto wie, czy nie najlepszego zawodnika na tej pozycji na świecie. Skutecznego, inteligentnego, który sprawił, że nikt nie odczuwa braku Michajłowa.

No i mają jeszcze takiego kosmitę jak Dmitrij Muserski. Chłop ma 218 cm wzrostu i sprawność gimnastyka. Jak trzeba, jest rozgrywającym, w innym przypadku atakującym, który pomaga wygrać z Brazylią w Londynie i zdobyć olimpijskie złoto. To fenomen naszych czasów, a przy tym fajny chłopak, choć gdy staje w polu zagrywki, potrafi być straszny.

Grupa pościgowa

Są w niej Włosi, Amerykanie, Polacy, Bułgarzy, Niemcy i Francuzi. Jest też rewelacyjny Iran. Przed mistrzostwami wydawało się, że Brazylijczykom i Rosjanom najbardziej mogą zagrozić Amerykanie, ale ci mają kłopoty i tracą punkty.

Przed przyjazdem do Polski John Speraw, nowy trener drużyny USA, twierdził, że celuje w złoto, a Taylor Sander, MVP finałów Ligi Światowej we Florencji, podobną nagrodę otrzyma na zakończenie mistrzostw w naszym kraju. Historycznie rzecz biorąc, nie powinien być taki pewny. Amerykanie co prawda trzykrotnie wygrywali igrzyska olimpijskie (1984, 1988, 2008), ale mistrzostwa świata tylko raz (1986). Z Karchem Kiralym w roli głównej pokonali wtedy w paryskiej hali Bercy zespół ZSRR, pokazując światu, jak ważna w siatkówce jest zespołowość. Na tle skłóconej ekipy radzieckiej było to szczególnie widoczne.

– Wtedy jednak Amerykanie stawiali na specjalizację. Później zrozumieli, że to za mało i trzeba szukać czegoś więcej – mówi „Rz" Bosek. – Nie mają u siebie ligi, więc ci, którzy nie grają już w drużynach uniwersyteckich, wyjeżdżają z kraju w poszukiwaniu chleba. Bodaj dwa lata temu pojawiła się informacja, że około 150 amerykańskich siatkarzy gra zarobkowo za granicą.

Charakterystyczna dla amerykańskiej siatkówki jest zdolność przygotowywania się do najważniejszych imprez. Druga sprawa to taktyka. – Nie znam drużyny – twierdzi Bosek – która byłaby tak konsekwentna w trzymaniu się założeń taktycznych jak Amerykanie. Wiem coś o tym, bo trochę ich poznałem. Obudzeni o 3 w nocy wiedzą, jak mają grać w każdym ustawieniu. I to jest ich największa siła.

Kamienne twarze

Serbowie kiedyś nie okazywali uczuć. Kiedy wygrywali i kiedy przegrywali. Z kamienną twarzą wbijali rywalowi nóż w serce, bez emocji przyjmowali też porażki. Ale dziś potrafi ich zjeść presja, sparaliżować taka widownia jak na Stadionie Narodowym.

Meczu z Polakami właściwie nawet nie zaczęli i już było po wszystkim. Z Argentyną w Hali Stulecia we Wrocławiu męczyli się początkowo strasznie. Grali słabo, ale wygrali. Nikt tak naprawdę nie wie teraz, na co ich stać. Są przecież medalistami ostatnich mistrzostw świata i Europy, na igrzyskach w Londynie zdobyli brąz. W mistrzostwach Europy przed trzema laty byli najlepsi, ale mieli jeszcze Ivana Miljkovicia.

Dziś „Iwana Groźnego" już nie ma, podobnie jak charyzmatycznego rozgrywającego, lidera i kapitana Nikoli Grbicia. – Gdyby Serbowie mieli takich rozgrywających jak Argentyńczycy, byliby groźni dla najlepszych. Ale nie mają i to ich poważny problem – uważa Bosek.

Nasz mistrz sprzed lat twierdzi też, że nie widzi u Serbów monolitu. – Nie wiem, może przesadzam, ale tam jest chyba jakiś problem wewnątrz. Młody rozgrywający Nikola Jovović biega po każdej nieudanej akcji i przeprasza atakujących. Ten chłopak nie ma wsparcia od starszych, to smutne. Mimo to większość obserwatorów jest zdania, że Serbia może jeszcze eksplodować. To zespół dużych możliwości, więc każdy scenariusz jest możliwy.

Umiejętności we krwi

Włosi kiedyś sami uczyli się od najlepszych, później to oni zostali profesorami. Bosek zna ich doskonale, grał w Italii wiele lat, później był trenerem, teraz robi z Włochami interesy.

– Mają problemy z naborem. My jesteśmy w znacznie lepszej sytuacji, oni o takim zainteresowaniu młodych ludzi siatkówką jak w Polsce mogą tylko marzyć. A mimo to wciąż są mocni, bo mają skuteczny system szkolenia i od czasu do czasu wyłowią kogoś wartościowego. Grają totalną siatkówkę, ale serwis odgrywa w ich systemie znaczącą rolę. I gdy zaczyna brakować prochu, mają problemy. Ten turniej zaczęli dziwnie zdławieni, chyba zbyt wcześnie poczuli, że są tak dobrzy i płacą teraz karę – twierdzi Bosek.

Czarny koń

Iran mistrzem świata? Dlaczego nie. Wszystko jest możliwe, choć chyba jeszcze nie tym razem. Irańczycy byli rewelacją Ligi Światowej, awansowali do finałowego turnieju we Florencji i niewiele im zabrakło, by stanąć na podium.

Mistrzostwa świata też zaczęli w wielkim stylu. Rozbili Włochów, wygrali w tie-breaku z Amerykanami, a prowadzili już 2:0 i wydawało się, że ten mecz skończy się szybciej. Dziś już wygrywają nie tylko w Teheranie, potrafią udźwignąć ciężar przy obcej publiczności.

Nie zadowalają ich drobne zwycięstwa, są głodni wielkich sukcesów i mówią o tym głośno. Siatkówki uczył ich legendarny Argentyńczyk Julio Velasco, ten sam, który poprowadził Włochów do trzech tytułów mistrza świata. Twardy, nieznoszący sprzeciwu. Włosi już go nie chcą, bo czasy się zmieniają, ale Irańczycy przyjęli z radością.

Tam na siatkówkę postawiono dekadę temu. W programie rządowym znalazły się pieniądze, ruszyło szkolenie od podstaw, liga wzmacniała się z roku na rok. Po Velasco przyszedł Serb Slobodan Kovać i poprowadził Irańczyków do kolejnych zwycięstw.

– Są świetnie wyszkoleni technicznie, a ich rozgrywający Mir Saeid Marouflakrani jest irańskim Pawłem Zagumnym. Trzymają się taktyki, grają z głową. Awans do finałów LŚ był dla nich milowym skokiem mentalnym. Uwierzyli, że to, co robią, ma sens, że są w stanie sięgać po najwyższe cele. Dlatego postraszą na tych mistrzostwach jeszcze niejeden zespół – uważa Bosek.

Można mieć tylko nadzieję, że Polacy się ich nie wystraszą. Ale o tym przekonamy się już w przyszłym tygodniu, gdy siatkarze obu drużyn przeniosą się do Łodzi.

Janusz Pindera z Wrocławia

Brazylia to najbardziej utytułowany zespół ze wszystkich, które oglądamy w Polsce. Trzykrotni mistrzowie świata, złoci medaliści igrzysk olimpijskich, królowie komercyjnej Ligi Światowej. Od lat prowadzeni przez tego samego trenera, Bernardo Rezende. Impulsywnego, charyzmatycznego zawodowca, który sam był kiedyś wysokiej klasy rozgrywającym i ma w kolekcji brązowy medal igrzysk w Los Angeles (2004).

Pozostało jeszcze 96% artykułu
Siatkówka
PlusLiga siatkarską NBA? „Odjeżdżamy Europie”. Przyczyn jest kilka
Siatkówka
Wielki rok polskiej siatkówki. Wojciech Drzyzga: Taśma się nie zatrzyma
Siatkówka
Polskie siatkarki poznały rywalki na mistrzostwach świata
Siatkówka
Schizma w siatkówce? Polacy myślą o nowej Eurolidze
Materiał Partnera
Konieczność transformacji energetycznej i rola samorządów
Siatkówka
Marcin Janusz: Tej mieszanki emocji nie zapomnę do końca życia