Tylko w tej sprawie wszyscy zainteresowani się zgadzają – pieniądze w polskiej siatkówce pojawiły się, gdy nad Wisłą pojawiła się Liga Światowa. Ligę, tu też jest zgoda, zawdzięczaliśmy Januszowi Biesiadzie, dynamicznemu działaczowi z Gdańska, który przekonał w 1998 roku ówczesnego prezesa PZPS Eryka Ippohorskiego-Lenkiewicza do swej śmiałej wizji.
Jak przekonał i podpisał z prezesem dziewięcioletni (!) kontrakt na zarządzanie związkiem na stanowisku sekretarza generalnego i dyrektora Ligi Światowej w Polsce z pensją równą 10-krotności średniej krajowej – zaczęło się.
Pierwszym krokiem było przekonanie szefa światowej federacji siatkarskiej (FIVB) i faktycznego właściciela Ligi Światowej Rubena Acosty (a także jego sławnej małżonki Malu, trzęsącej federacją, o niej samej książki można pisać), że Liga się Polsce należy.
To był jednak niezaprzeczalny sukces – w trzy lata wyciągnąć siatkówkę z zakurzonego kąta, znaleźć sponsora, powołać do życia Profesjonalną Ligę Piłki Siatkowej, zapełnić hale podczas meczow reprezentacji.
Każdy sukces kosztuje – pierwsza niejasna sprawa pojawiła się w styczniu 2001 roku, gdy Walny Zjazd PZPS udzielił absolutorium ustępującemu zarządowi na podstawie pozytywnej opinii firmy i osób, których nie było w Krajowej Izbie Biegłych Rewidentów.