Spotkanie z Rosją w Aarhus było dla Polaków walką o być albo nie być. Po pierwszej połowie wydawało się, że zawodnicy Michaela Bieglera już powinni myśleć, gdzie w hotelu pochowali walizki. Na parkiet wybiegła drużyną, którą widzieliśmy w meczu z Serbią - nieskuteczna w ataku, dosyć solidna w obronie, ale nie na tyle, by zatrzymywać ataki Rosjan. Rywale schodzili na przerwę wygrywając 14:10 i tylko Sławomirowi Szmalowi koledzy zawdzięczali, że nie było jeszcze gorzej.
W drugiej połowie pojawiła się Polska z meczu z Francją. Ruszyła do ataku i nie tylko odrobiła straty, ale upokorzyła przeciwników. Przez 18 minut Polacy rzucili jedenaście goli, rywale dwa.
Pod koniec spotkania Rosja próbowała odrabiać straty, ale zabrakło jej czasu i pomysłu na zmylenie polskiej obrony. Poza tym polskiej bramki strzegł Sławomir Szmal (nazywany przez kolegów „Kasa"), który po nie do końca udanym meczu z Francją, znów pokazał klasę. Miał 49 procent skuteczności. Głównie dzięki jego interwencjom Polska wygrała i awansowała do kolejnej fazy mistrzostw.
Michael Biegler przed turniejem mówił, że głównym mankamentem reprezentacji była obrona. I na pracę nad tym elementem poświęcił najwięcej czasu. Trzeba przyznać, że zadanie wykonał dobrze. Przez półtora roku pracy niemieckiego trenera z kadrą, defensywa zmieniła się nie do poznania.
Lecz aby wygrywać, trzeba również zdobywać bramki. A tu już nie jest tak różowo. Mecz z Serbią pokazał, że pod nieobecność Tomasza Tłuczyńskiego i Patryka Kuchczyńskiego nie ma kto wykonywać rzutów karnych. Pod tym względem Polska wypadła najgorzej ze wszystkich drużyn.