Koniec jak ze snu

W pierwszym meczu drugiej fazy mistrzostw Europy Polska pokonała Białoruś 31:30 po bramce Mariusza Jurkiewicza na dwie sekundy przed końcem.

Aktualizacja: 20.01.2014 07:03 Publikacja: 19.01.2014 22:35

Emocje były ogromne, ale pomimo zwycięstwa Polacy nie zachwycili. Senna atmosfera udzieliła się nawet polskim kibicom zgromadzonym na trybunach w Aarhus. Czasem było słychać nieśmiałe „Polacy, gramy u siebie" czy „Polacy, jesteśmy z wami". Zresztą na początku piłkarze trenera Michaela Bieglera nie zachęcali swoją grą do owacji.

Mecz zaczął się dla Polski fatalnie. Już w pierwszej akcji kolano uszkodził rozgrywający Piotr Chrapkowski, musiał zejść z parkietu i więcej się na nim nie pojawił.

W pierwszej połowie, tak samo jak we wcześniejszych meczach, w ataku Polacy popełniali mnóstwo błędów. Przeciętny białoruski bramkarz Witalij Charapienka w ciągu pół godziny stał się zawodnikiem klasy światowej. Miał prawie 40 procent skuteczności. Ale jakimś cudem rywale mylili się jeszcze częściej i dlatego Polacy schodzili do szatni, wygrywając 14:13.

Zaraz po przerwie Białorusini rzucili trzy bramki. Ich as Sierhiej Rutenka rozgrywał, asystował, ośmieszał polskich bramkarzy. Dogonienie rozpędzonej Białorusi wydawało się niewykonalne. Sześć minut przed końcową syreną rywale prowadzili czterema bramkami. Polscy kibice zupełnie ucichli, zawodnicy z niedowierzaniem spoglądali na zegar i kręcili głowami.

Polska przegrywała 27:30 i zdawało się, że znikąd nadziei. Dopiero w 57. minucie Polacy rzucili się do odrabiania strat, zdobywali gola za golem. Jednocześnie nie pozwalali Rutence i jego kolegom na oddanie rzutu. 45 sekund przed końcem wyrównał Patryk Kuchczyński. Było 30:30, a Białoruś grała w osłabieniu.

Do końcowej syreny zostało osiem sekund. Michael Biegler zdecydował się na pokerową zagrywkę. Wycofał bramkarza i w jego miejsce wstawił siódmego zawodnika z pola.

Ryzyko się opłaciło. Na zegarze była 59. minuta i 57 sekunda, gdy piłka trafiła do Mariusza Jurkiewicza. Ten wdarł się między obrońców i potężnym rzutem pokonał bramkarza.

Polacy zapewnili swoim kibicom piorunujące wrażenia. Porównać je można tylko z meczem z Norwegią z mistrzostw świata w 2009 r. (31:30), w którym Bogdan Wenta krzyczał do swoich zawodników, że 14 sekund to dużo czasu.

Jednak lepiej, żeby takich wrażeń nam oszczędzano. Ostatnie sekundy nie mogą przesłonić  całego spotkania. A to nie mogło napawać optymizmem. Obrona była dziurawa, jak jeszcze nigdy w tegorocznych mistrzostwach Europy. Zdarzały się podania w nogi kolegów z drużyny, znów były niewykorzystane karne.

Na Białoruś kilkuminutowy zryw wystarczył, ale na bardziej wymagających przeciwników to może być zbyt mało. We wtorek mecz ze Szwecją (20.15, TVP 2), która nie zwykła kończyć meczu przed ostatnim gwizdkiem.

Polska – Białoruś 31:30 (14:13)

Polska:

S. Szmal, P. Wyszomirski – B. Jaszka, K. Lijewski 5, P. Kuchczyński 6, K. Bielecki 1, A. Wiśniewski 2, B. Jurecki 5, M. Jurecki 1, P. Grabarczyk, M. Jurkiewicz 8, K. Syprzak 1, J. Łucak 2, P. Krajewski, P. Chrapkowski

Emocje były ogromne, ale pomimo zwycięstwa Polacy nie zachwycili. Senna atmosfera udzieliła się nawet polskim kibicom zgromadzonym na trybunach w Aarhus. Czasem było słychać nieśmiałe „Polacy, gramy u siebie" czy „Polacy, jesteśmy z wami". Zresztą na początku piłkarze trenera Michaela Bieglera nie zachęcali swoją grą do owacji.

Mecz zaczął się dla Polski fatalnie. Już w pierwszej akcji kolano uszkodził rozgrywający Piotr Chrapkowski, musiał zejść z parkietu i więcej się na nim nie pojawił.

Pozostało jeszcze 82% artykułu
Piłka ręczna
Więcej niż gra. Rusza akcja „Szacunek do Samego Końca” w polskiej piłce ręcznej
Piłka ręczna
Jota Gonzalez w reprezentacji Polski. Czy to trener na miarę naszych marzeń?
Piłka ręczna
Liga Mistrzów. Ponury wieczór dla Orlenu Wisły. Industria żegna się z honorem
Piłka ręczna
Liga Mistrzów. Orlen Wisła Płock i Industria Kielce grają o ćwierćfinał
Materiał Partnera
Konieczność transformacji energetycznej i rola samorządów
Piłka ręczna
Marcin Lijewski nie będzie już trenerem reprezentacji. Nie było wyjścia