Emocje były ogromne, ale pomimo zwycięstwa Polacy nie zachwycili. Senna atmosfera udzieliła się nawet polskim kibicom zgromadzonym na trybunach w Aarhus. Czasem było słychać nieśmiałe „Polacy, gramy u siebie" czy „Polacy, jesteśmy z wami". Zresztą na początku piłkarze trenera Michaela Bieglera nie zachęcali swoją grą do owacji.
Mecz zaczął się dla Polski fatalnie. Już w pierwszej akcji kolano uszkodził rozgrywający Piotr Chrapkowski, musiał zejść z parkietu i więcej się na nim nie pojawił.
W pierwszej połowie, tak samo jak we wcześniejszych meczach, w ataku Polacy popełniali mnóstwo błędów. Przeciętny białoruski bramkarz Witalij Charapienka w ciągu pół godziny stał się zawodnikiem klasy światowej. Miał prawie 40 procent skuteczności. Ale jakimś cudem rywale mylili się jeszcze częściej i dlatego Polacy schodzili do szatni, wygrywając 14:13.
Zaraz po przerwie Białorusini rzucili trzy bramki. Ich as Sierhiej Rutenka rozgrywał, asystował, ośmieszał polskich bramkarzy. Dogonienie rozpędzonej Białorusi wydawało się niewykonalne. Sześć minut przed końcową syreną rywale prowadzili czterema bramkami. Polscy kibice zupełnie ucichli, zawodnicy z niedowierzaniem spoglądali na zegar i kręcili głowami.
Polska przegrywała 27:30 i zdawało się, że znikąd nadziei. Dopiero w 57. minucie Polacy rzucili się do odrabiania strat, zdobywali gola za golem. Jednocześnie nie pozwalali Rutence i jego kolegom na oddanie rzutu. 45 sekund przed końcem wyrównał Patryk Kuchczyński. Było 30:30, a Białoruś grała w osłabieniu.