Po porażkach z Hiszpanią (22:29) i Węgrami (23:29) byt Polski na najważniejszym tegorocznym turnieju wisiał na cienkim włosku. Aby marzenie o medalu mistrzostw Europy nie rozwiało się zbyt szybko, polskie piłkarki musiały pokonać Rosję.
Nadzieja była, ale chyba mało kto wierzył, że Polki zdołają pokonać czterokrotne mistrzynie świata. Wątpliwości narosły po poprzednich spotkaniach, w których zespół prowadzony przez Kima Rasmussena był do bólu nieskuteczny, popełniał mnóstwo prostych błędów w ataku, nie potrafił wypracować sytuacji rzutowych, a gra w obronie wołała o pomstę do nieba.
Jednak w czwartek wieczorem w Gyor polska reprezentacja przypomniała sobie, że jest czwartą drużyną świata i w jaki sposób osiągnęła ten sukces. W spotkaniu z Rosją i meczach z Hiszpanią oraz Węgrami zagrały dwa zupełnie inne zespoły.
Po strachu, który plątał nogi zawodniczkom dowodzonym przez duńskiego szkoleniowca, nie było już śladu. Przez większość spotkania polskie ataki były pewne i rozgrywane z pomysłem. Obrona wreszcie nie pomagała rywalkom w zdobywaniu bramek.
Powróciła także Alina Wojtas, którą zapamiętaliśmy i pokochaliśmy po zeszłorocznych mistrzostwach świata. Rozgrywająca Larvik HK znów straszyła bramkarki przeciwniczek potężnymi rzutami z drugiej linii. Zdobyła osiem bramek (w poprzednich dwóch meczach trafiła łącznie siedem razy). Pod koniec spotkania trener Rasmussen wydał swoim piłkarkom proste polecenie: "Wszystko do Aliny!"