[i]MICHAŁ KOŁODZIEJCZYK Z MALMOE[/i]
- Trenerze, dlaczego w tym meczu zagrały dwie drużyny? - Nie wiem, proszę pytać zawodników - odpowiadał Bogdan Wenta z ironicznym uśmiechem. Mówił, że żałuje porażki, ale jest dumny z tego, że na jego oczach drugi garnitur stał się pierwszym, wyjściowym. Zawodnicy, którzy debiutowali na mistrzostwach świata, albo ich dotychczasowe mecze w reprezentacji można było policzyć na palcach jednej ręki, pokazali starej gwardii, że można na nich liczyć.
Stara gwardia dobrze grała przez pięć minut. Karol Bielecki i Bartłomiej Jaszka zdobyli po bramce i bardzo długo utrzymywał się wynik 2:0. Duńczycy byli zdziwieni, do tej pory na mistrzostwach świata wygrywali ze wszystkimi i nie spodziewali się, że Polskę stać będzie na taki opór. Zdziwieni byli chyba też Polacy, nagle ktoś odłączył wtyczkę i zobaczyliśmy naszą drużynę w wersji "unplugged". Siedem goli z rzędu dla rywali ustawiło mecz, emocje skończyły się bardzo szybko.
[srodtytul]Duńczycy u siebie[/srodtytul]
- Nie byliśmy drużyną. Pokazaliśmy absolutny brak koncentracji, nie graliśmy tego, co sobie obiecywaliśmy. I nie chodzi tylko o charakter, o spuszczenie głowy, ale o realizowanie taktyki. Wiedzieliśmy, że duński bramkarz świetnie gra nogami, a i tak rzucaliśmy mu piłki po ziemi - opowiada Sławomir Szmal, kapitan reprezentacji.