Niemożliwego dokonali już wcześniej. Jako pierwsi w historii wywalczyli trzy najważniejsze trofea z rzędu: rok po roku zostali mistrzami olimpijskimi, świata i Europy. Wczoraj pokazali, że ciągle im mało. Francuzi obronili mistrzostwo świata, zachowując zimną krew w końcówce dogrywki.
Funkcjonują jak maszyny, rzadko się zacinają, zdają się nie starzeć. To ich jako przykład stawia Bogdan Wenta podkreślając, że sukcesy i wiek wcale nie muszą wypalać sportowców. Oglądanie grającej Francji sprawia przyjemność, drużyną samych gwiazd dowodzi generał – wybrany na najlepszego zawodnika turnieju w Szwecji Nikola Karabatić.
To, że na miejsce w zespole marzeń mistrzostw zasłużyli także Bertrand Gille i bramkarz Thierry Omeyer oraz Duńczyk Mikkel Hansen, potwierdził mecz – zdecydowanie najlepszy w całym turnieju.
Duńczycy przez cały regulaminowy czas nie prowadzili ani razu. Wyrównali i doprowadzili do dogrywki trzy sekundy przed końcem drugiej połowy. Bramkarz Niklas Landin – z 41-procentową skutecznością (Omeyer – tylko 24) z każdą minutą i udaną interwencją wydawał się coraz większy i zasłaniał całą bramkę, obronił dwa rzuty karne. Duńczycy prowadzili 33:32, nerwy puszczały nawet zawsze spokojnemu trenerowi Claude’owi Oneście.
W wypełnionej po brzegi duńskimi kibicami hali w Malmoe to jednak piłkarzom Ulrika Wilbeka bardziej drżały ręce. W decydującej akcji podali piłkę rywalowi, Francuzi takie prezenty przyjmują z uśmiechem. „L’Equipe” napisała: „Jesteście po prostu fenomenalni”. Karabatić rzucił 10 goli, tyle samo Hansen. Na Francuzów ciągle nie ma mocnych.