Październik, pierwsza odsłona eliminacji. Na inaugurację Polki przegrywają w Podgoricy z Czarnogórą. Trzy dni później w Lublinie ponoszą porażkę z Czeszkami. Oba spotkania w wykonaniu Polek wyglądają podobnie – rozpoczynają od prowadzenia, do przerwy remisują, aby w końcówkach bez powodzenia gonić rywalki.
– To był fatalny tydzień. O ile z porażką z Czarnogórkami, wicemistrzyniami olimpijskimi i Europy, mogłyśmy się pogodzić, to wpadka z Czeszkami naprawdę bolała. Po tym meczu droga na mistrzostwa bardzo nam się skomplikowała – mówi „Rzeczpospolitej” kołowa reprezentacji Polski Patrycja Kulwińska.
Aby pozostać w grze o ME trzeba dwukrotnie pokonać Portugalię, najsłabszą drużynę w grupie, która także eliminacje rozpoczęła od dwóch porażek. W środę drużyna Kima Rasmussena zmierzy się z rywalkami w Mai, w pobliżu Porto. Rewanż odbędzie się w niedzielę w Zielonej Górze. Plan jest prosty.
– Musimy wygrać i wygramy, choć to wcale nie będą łatwe spotkania. Przeciwko Czeszkom Portugalki zagrały słabo, ale z Czarnogórkami pokazały potencjał i trochę niezłej piłki ręcznej – tłumaczy Duńczyk. – Na papierze wszystko wygląda jasno i klarownie. Jesteśmy zdecydowanymi faworytkami i nie myślimy o niczym innym niż zwycięstwa. Ale same postawiłyśmy się w tych eliminacjach w niekorzystnej sytuacji, dlatego już teraz czujemy stres. Na pewno nie unikniemy też nerwów na parkiecie – dodaje Kulwińska.
Z Portugalią zagra zupełnie inna drużyna niż ta, która rozpoczynała eliminacje. Za naszymi szczypiornistkami turniej życia w Serbii – w grudniu na mistrzostwach świata zajęły najlepsze w historii czwarte miejsce, w ćwierćfinale potrafiły wyeliminować wicemistrzynie globu Francuzki. – Przed tym turniejem nikt chyba nie wierzył w taki scenariusz. Nie zdobyłyśmy medalu, ale mamy świadomość, że wykonałyśmy ogromny krok w kierunku światowej czołówki. Przekonałyśmy się, że stać nas na wiele, ale trzeba utrzymać tę drużynę – mówiła po MŚ Karolina Szwed-Orneborg.