Powtórzyła się historia sprzed roku. Polki mierzyły się z Dunkami w meczu o trzecie miejsce mistrzostw świata. W tamtym meczu w pierwszej połowie zagrały całkiem dobrze i wydawało się, że sprawią niemałą niespodziankę. Jednak w drugiej części spotkania całkowicie się pogubiły. Zwycięstwo przeszło koło nosa.

Dokładnie tak samo było w sobotę w Debreczynie. Przed przerwą polskie piłkarki może nie grały fenomenalnie, ale potrafiły dotrzymać kroku rywalkom, które również nie ustrzegały się prostych błędów. Niewiele brakowało, by Polska prowadziła po 30 minutach, ale po akcji Dunek w końcówce na tablicy świetlnej widniał wynik 9:9.

Była nadzieja, że Polki będą w stanie walczyć o wygraną. Jednak w drugiej połowie posypało się absolutnie wszystko. Najgorzej wyglądała gra polskich rozgrywających. Żadna z nich nie potrafiła znaleźć skutecznego sposobu na świetnie broniącą duńską bramkarkę Sandrę Toft (41 procent skuteczności). Alina Wojtas, która poprowadziła drużynę do zwycięstwa nad Rosjankami (rzuciła wtedy osiem bramek), tym razem trafiła dwa z siedmiu rzutów. Do tego oba z karnych. Zawiodły również Iwona Niedźwiedź, Klaudia Pielesz czy znakomicie spisująca się w pierwszej części spotkania Aleksandra Zych.

Zresztą skuteczność całego zespołu była, najdelikatniej rzecz ujmując, mało zadowalająca. Mnóstwo rzutów lądowało poza linią końcową boiska lub na słupkach bramki. Polki rzucały 46 razy, ale celnie tylko 19 (41 procent). Dla porównania skuteczność reprezentacji Danii wyniosła 67 procent. Polskie bramkarki zagrały jeszcze gorzej niż atak. Izabela Prudzienica obroniła sześć z 29 rzutów (21 procent), a Anna Wysokińska (zastąpiła na turnieju Małgorzatę Gapską) - żadnego. Gdyby którakolwiek z nich broniła na poziomie zbliżonym do Sandry Toft, losy spotkania mogły potoczyć się zupełnie inaczej.

Marzenia o strefie medalowej właśnie się skończyły. Wygląda na to, że emocjonująca potyczka z Rosją była jednorazowym wyskokiem. W poniedziałek Polki staną przed jeszcze trudniejszym zadaniem. Zmierzą się z mistrzyniami olimpijskimi Norweżkami. Kibicom pozostaje tylko wierzyć, że być może tym razem się uda.