Korespondencja z Dauhy
Nieco ponad dziesięć sekund przed końcem Michał Jurecki podał piłkę, uniósł ręce w górę i podczas gdy koledzy jeszcze przez kilka chwil musieli udawać, że atakują, on spokojnie się odwrócił i zaczął iść w kierunku bohatera spotkania Sławomira Szmala. Padli sobie w ramiona, sędzia odgwizdał koniec meczu, a na parkiecie zawodnicy w biało-czerwonych koszulkach rozpoczęli taniec radości. Polska w półfinale mistrzostw świata – w piątek zmierzy się z gospodarzem turnieju i największą sensacją Katarem.
– Dziś chwilę będziemy świętować, oczywiście przy herbatce z miętą, w końcu jesteśmy w Katarze, tu nie ma alkoholu. Ale od rana znowu czeka nas ciężka praca i maksymalna koncentracja – mówił roześmiany Bartosz Jurecki.
Huśtawka nastrojów była niesamowita. Potrafiliśmy prowadzić trzema bramkami, ale potrafiliśmy też tę przewagę roztrwonić. Przegrywaliśmy trzema bramkami, ale potrafiliśmy jakimś nadludzkim wysiłkiem i kapitalną grą w obronie rywali dogonić. Potrafiliśmy ustawić taki mur w obronie, że najlepszy chorwacki zawodnik Domagoj Duvnjak w pierwszej połowie nie mógł oddać ani jednego skutecznego rzutu. Potrafiliśmy jednak także doprowadzić do tego, że Duvnjak zdobywał cztery bramki z rzędu i Chorwaci wychodzili na prowadzenie. Potrafiliśmy długo nie łapać kar, potrafiliśmy też jednak w kluczowym momencie, gdy w końcu dopadliśmy przeciwników i doprowadziliśmy do remisu 19:19, dostać dwie dwuminutowe kary i grać w czterech przeciwko sześciu. Potrafił jednak Mariusz Jurkiewicz w takiej sytuacji fantastycznie rzucić z biodra przepiękną bramkę.
Cichym bohaterem tego meczu był Piotr Chrapkowski, którego trzy trafienia zwieńczyły szaleńczą pogoń Polaków po bardzo kiepskim początku drugiej połowy. – My nawet przez chwilę nie straciliśmy wiary w to zwycięstwo. Wiedzieliśmy, że Chorwaci rozpoczną bardzo mocno, i tak się stało. Odrobili dwie bramki straty z pierwszej części meczu i wyszli na prowadzenie. Ale szybko opanowaliśmy nerwy i wciąż wierzyliśmy, że ich dogonimy – mówił po meczu Kamil Syprzak, który wyglądał, jakby stoczył najcięższą bitwę swojego 23-letniego życia. Bolał go każdy mięsień i każda część ciała. Trzymał się za plecy i ledwo powłóczył nogami. To właśnie Syprzak odzyskał dla Polski prowadzenie trzy minuty przed końcem, gdy złapał wysokie podanie od Michała Jureckiego i rzucił nie do obrony.