W czwartek ma dojść do pierwszej próby przełamania impasu w kwestii nowego kontraktu między dwoma stacjami a spółką składającą się z klubów występujących w najwyższej klasie rozgrywkowej – Ekstraklasą SA.
Dla przypomnienia: w październiku rozstrzygnięto przetarg na prawo do pokazywania ekstraklasy przez najbliższe dwa lata. Wygrała oferta dotychczasowego nadawcy nc+ oraz TVP. Kodowana stacja miała dalej pokazywać wszystkie mecze na swoich kanałach, ale najważniejsze spotkanie każdej kolejki – do tej pory rozgrywane w niedzielę o 18.00 – miało trafić także do telewizji publicznej. Kontrakt miał opiewać na około 250 milionów złotych rocznie – to o 100 milionów więcej niż teraz.
Ekstraklasa SA ustaliła, że tym razem sprzeda prawa nie na cztery sezony – jak dotychczas – tylko na dwa, Jako oficjalny powód podano, że sprzedaż czteroletnich praw oznaczałaby włączenie do umowy sezonu z grudniowymi mistrzostwami świata w Katarze (2022), a dziś nikt nie ma jeszcze pojęcia, jak ten sezon zostanie zorganizowany. A Polsat wraz z Eleven chciał wyłącznie czteroletniej umowy, gdyż musi poczynić zbyt duże inwestycje, aby osiągnąć zyski już po dwóch latach. I dlatego wypadł z gry.
Jednak osoby zorientowane w zakulisowych grach mówią, że grudniowe MŚ były tylko pretekstem do podyktowania takich warunków przetargu, by zwycięzca mógł być jeden. Nowy kontrakt miał być skonstruowany w następujący sposób: nc+ za swój pakiet miało zapłacić 170–180 milionów złotych, a TVP za prawo do pokazywania najważniejszego spotkania w każdej kolejce (oraz wszystkich bramek i skrótów z pozostałych meczów) miała wyłożyć 70–80 milionów (co bardziej wtajemniczeni mówią o 65). Tylko że słowo „miało" jest tu kluczowe.
Zgody na taki wydatek nie dała rada nadzorcza TVP. Z nieoficjalnych informacji można się dowiedzieć, że telewizja rządzona przez Jacka Kurskiego oferuje dziś o 15 milionów złotych mniej niż w złożonej ofercie. Ale 45 milionów nie zadowala klubów, które założyły, że nowy kontrakt opiewać będzie na 250 milionów rocznie.