To zarazem ostatnie spotkanie 22. kolejki – Wisła zmierzy się w poniedziałek ze Śląskiem Wrocław.
Prezes Rafał Wisłocki nie ukrywa, że ma poważne obawy. Oczywiście chodzi mu o zachowanie kibiców z trybuny C. To z nich rekrutują się Sharksi – bojówka będąca faktycznie gangiem przestępczym. To ludzie powiązani z Sharksami – chociażby przywódca tej grupy Paweł M., pseudonim Misiek – w formalny lub mniej formalny sposób przejęli władzę i wpływy w Towarzystwie Sportowym Wisła (TSW), które wciąż jest właścicielem klubu. I to oni doprowadzili 13-krotnego mistrza Polski na skraj upadku. Wyprowadzali pieniądze z klubu, do którego miłość mają wypisaną na sztandarach, zadłużali Wisłę, aż w końcu ledwie udało się podłączyć ją do respiratora.
Na szczęście obecnie TSW jest w głębokiej defensywie. Karty w klubie rozdają ludzie, którzy przyczynili się do jej chwilowego ratunku. Pożyczkodawcy z Kubą Błaszczykowskim na czele, a także wspomniany Wisłocki i działający nieformalnie Bogusław Leśnodorski. Do ratowania Wisły masowo ruszyli też kibice, którzy wykupywali akcje (klub sprzedał 5 procent) oraz karnety.
Najmniej karnetów rozeszło się na trybunę C. Pytanie, jak Sharksi czy kręcący się wokół nich chuligani zachowają się w poniedziałkowe popołudnie. Czy będą chcieli zamanifestować, że „Wisła to oni", czy raczej zrozumieją, że to ani czas, ani miejsce.
Wisła nie jest pierwszym klubem w Polsce, który wypowiedział wojnę kibolom. Próbowała Legia, gdy właścicielem było ITI, próbował – w mniejszym stopniu – Lech Poznań, próbowali inni. I nigdy jeszcze takiej wojny kluby nie wygrały. Kibole ogłaszali bojkot, a ślepo posłuszni wyznawcy gotowi byli skoczyć za nimi w ogień. Kto się nie dostosowywał, był zastraszany. Stadiony pustoszały, a wpływy z biletów to wciąż bardzo poważna pozycja w budżetach polskich klubów, choć przez ostatnie lata przychody uległy dywersyfikacji i dziś już taki bojkot nie byłby równie bolesny jak jeszcze dekadę temu.