Na wielkich europejskich dworach dłużej od Bayernu panuje tylko Juventus (od 2012 roku). We Włoszech jednak na detronizację się nie zanosi.
W Niemczech już ubiegły sezon dostarczył emocji dawno niespotykanych. Na półmetku rozgrywek Bayern tracił do Borussii Dortmund aż dziewięć punktów, tytuł wprawdzie obronił, ale nerwy kibiców wystawił na poważną próbę.
Fakt, że wyścig po srebrną paterę trwał do ostatniej kolejki, oraz kolejne rozczarowanie w Lidze Mistrzów miały w Monachium wszcząć alarm.
– Gdybyście wiedzieli, z kim już jesteśmy dogadani – mówił na początku roku szef Bayernu Uli Hoeness, ogłaszając „największy program inwestycyjny w historii klubu".
Nie grają w monopol
Na obietnicach jednak się skończyło. Obrońcy reprezentacji Francji Benjamin Pavard i Lucas Hernandez zostali zakontraktowani już w trakcie ubiegłego sezonu. Pierwszy z nich kosztował 35 mln euro, drugi – aż 80, prawie dwa razy więcej niż dotychczasowy rekordzista Javi Martinez. Choćby ten ruch mógł sugerować, że w Monachium zrozumieli, iż bez głębszego sięgnięcia do kieszeni coraz ciężej będzie walczyć z europejskimi potentatami. Nic bardziej mylnego. – Nie gramy w monopol. Doszliśmy do pewnej granicy i nie sądzę, żebyśmy ją przekroczyli przy najbliższych transferach – zastrzegał Hoeness.