Okazuje się, że lider zdobyłby zaledwie 18 punktów i zajmował miejsce w strefie spadkowej. Wygrał tylko cztery mecze i poniósł aż 10 porażek. To niby tylko ciekawostka, ale jednak dobitnie pokazuje, że w polskiej lidze wszystko dzieje się przypadkiem. Wieńcząca 2019 rok kolejka była zresztą tego potwierdzeniem – gdy już wydawało się, że Legia chwyciła wiatr w żagle, przegrała w Lubinie 1:2, choć jako pierwsza strzeliła gola. Z zespołów z czołowej ósemki tylko Cracovia wygrała (2:0 ze Śląskiem). Pogoń Szczecin przegrała drugi raz z rzędu z zespołem ze strefy spadkowej (tydzień temu z Wisłą Kraków, będąc liderem, teraz z Koroną Kielce), a mimo to wciąż jest na trzecim miejscu, bo nikt z czołówki nie potrafił wykorzystać jej słabej formy.
Sześciu liderów to nie jest normalna sytuacja. W większości lig kształtuje się czołówka, którą goni grupa pościgowa. U nas czołówką są wszyscy i zarazem wszyscy należą do pościgu. By nie być gołosłownym – w Anglii w tym sezonie było dwóch liderów, tak samo we Włoszech, we Francji – trzech. W Hiszpanii i Niemczech mamy do czynienia z sezonami przejściowymi, w których tradycyjne mocarstwa zawodzą, więc w obu krajach uzbierało się więcej klubów, które wskoczyły na pierwsze miejsce w tabeli – odpowiednio pięć i cztery.
Pojawia się zasadne pytanie, czy porównywanie polskiego ligowego futbolu z pięcioma czołowymi ligami Europy ma sens, czy też lepiej przyznać, że piłkarze uprawiają tam inną dyscyplinę sportu.
Nawet w krajach, które sąsiadują z nami w rankingu lig UEFA, też nie ma rozgrywek, w których tak wiele klubów należałoby do czołówki. W rumuńskiej lidze było czterech liderów, w Bułgarii trzech, a w Azerbejdżanie dwóch.
A jeśli tego typu porównania wydają się komuś dziwne, to lepiej się przyzwyczajać – po trzecim z rzędu sezonie bez polskiego klubu w fazie grupowej Ligi Mistrzów lub Ligi Europy. Już wiadomo, że w następnym rankingu wyprzedzą nas również Węgrzy i że w przyszłym sezonie polska liga będzie notowana na 32. miejscu.
Równocześnie ekstraklasa zajmuje 13. miejsce na świecie (11. w Europie) w rankingu lig z najdroższymi prawami telewizyjnymi. Jak za taką kasę zrobić takie rozgrywki? To słodki sekret polskich działaczy, czy też raczej menedżerów i ludzi zarządzających klubami.