Grał w czasach, gdy Polonia była jedną z najlepszych drużyn w Polsce. W sezonie 1964/1965 wywalczyła Puchar Rappana, nazywany też Pucharem Lata lub Intertoto. W nagrodę została zaproszona do Nowego Jorku na turniej American Challenge Cup i wygrała, pokonując w finale Duklę Praga.
Trofeum nazywane w naszym kraju Pucharem Ameryki zdobyła drużyna o nazwie Polonia, nosząca klubowe barwy Pogoni Lwów i trenowana przez byłego zawodnika tego klubu Michała Matyasa. To miało ogromne znaczenie dla Polonii amerykańskiej, która nagrodziła piłkarzy swoim własnym pucharem, gościła ich w swoich domach. Wszyscy wracali do Polski w kowbojskich kapeluszach. W stolicy prezentowali trofeum przy brawach warszawiaków. W Bytomiu witało ich kilkanaście tysięcy ludzi.
Liberda był dwukrotnie (w latach 1959 i 1962) królem strzelców ligi. – Kiedy pierwszy raz wszedłem do szatni Polonii, najpierw wzrokiem poszukałem Liberdy, żeby mu się ukłonić. Bo to on w tej szatni rządził – wspomina Zygmunt Anczok, legendarny obrońca, mistrz olimpijski z Monachium.
Nie minęło wiele czasu, a byli już kolegami z reprezentacji Polski. Liberda wystąpił w niej 35 razy. Podczas tournée kadry po Ameryce Południowej roku 1966 strzelił wszystkie trzy bramki dla Polski w dwóch meczach z Brazylią (1:4, 1:2) i jednym z Argentyną (1:1).
Mecz z Brazylią odbywał się Maracanie w Rio. 130 tysięcy ludzi usiadło na trybunach. Przyszli głównie dla Pelego i Garrinchy, Polacy mieli być łatwym sparingpartnerem. I rzeczywiście, do przerwy Brazylia prowadziła 2:0. Kibice spodziewali się w drugiej połowie kolejnych goli, ale padł tylko jeden: strzelił go Liberda. Garrinchy bardzo dobrze pilnował Zygmunt Anczok, a Pelego, 23-letni Walter Winkler, debiutujący w reprezentacji w takich stresujących okolicznościach. Wszyscy trzej byli zawodnikami Polonii Bytom.