Rok później, niż planowano, i tylko częściowo z udziałem kibiców (na trybuny wejdzie 9,5 tys. widzów), ale Gdańsk wreszcie doczekał się swojego święta. Finał Ligi Europy – drugich co do prestiżu europejskich rozgrywek – będzie zderzeniem dwóch piłkarskich światów.
Gdyby wpuścić wszystkich mieszkańców Vila-realu na Old Trafford, nie zdołaliby wypełnić słynnego stadionu do ostatniego krzesełka. Dla 50-tysięcznego miasteczka pod Walencją to największe wydarzenie w historii klubu, dla Manchesteru – zaledwie gra o puchar pocieszenia, środek do celu, jakim jest powrót na salony Ligi Mistrzów. – To kolejny krok w drodze do przywrócenia zespołowi blasku – mówi trener Ole Gunnar Solskjaer.
As w rękawie
Amerykańscy właściciele United jeszcze niedawno chcieli się odgradzać od biedaków płotem i zakładać hermetyczną Superligę dla krezusów, ich klub co roku znajduje się w czołówce rankingów najbardziej dochodowych piłkarskich przedsiębiorstw, a kwoty wydawane na transfery nie mieszczą się w głowach dzisiejszych rywali.
Paul Pogba kosztował pięć razy więcej niż najdroższy w hiszpańskiej drużynie Paco Alcacer (23 mln euro). Ale to Villarreal ma asa w rękawie i nie chodzi tu o żadnego zawodnika, lecz o trenera Unaia Emery'ego. Bask trzykrotnie z rzędu (2014–2016) wygrywał Ligę Europy z Sevillą, dwa lata temu poprowadził do finału Arsenal. W Londynie kariery jednak nie zrobił, podobnie jak w Paris Saint-Germain, i wrócił do Hiszpanii, gdzie spokojnie odbudowuje swoją pozycję.
– Tajemnica jego sukcesu tkwi w ciężkiej pracy. On kocha futbol, dlatego wszędzie, gdzie się pojawia, zdobywa trofea – mówi gwiazdor Manchesteru Edinson Cavani, który był podopiecznym Emery'ego w PSG.