Reklama

Kłopotliwa wyprawa na mecz

Znikły wspaniałe scenografie i efektowne fajerwerki. Niestety, znikają też z trybun kibice. To cena, jaką futbol musi płacić za lata tolerowania stadionowych bandytów

Aktualizacja: 26.10.2007 02:20 Publikacja: 26.10.2007 02:19

Kłopotliwa wyprawa na mecz

Foto: Rzeczpospolita

Z powodu awantur na stadionach włoski parlament przegłosował w 2003 i 2005 r. drakońskie ustawy futbolowe, których nikt nie potrafił, a może i nie chciał wyegzekwować. Powstała sytuacja, którą najlepiej opisuje cytat ze Szwejka: „Są rzeczy, których robić nie wolno, ale można”.

Nikt nie przestrzegał obowiązku spisywania personaliów przy kupowaniu biletów. Pałki, a nawet ładunki wybuchowe szmuglowano na stadion dzień przed meczem przy aktywnej współpracy klubowych działaczy.

Race, petardy i świece dymne wnosiły dziewczyny, chowając je tam, gdzie porządkowemu zajrzeć nie wolno, choć można podejrzewać, że chciałby. Zakaz stadionowy dla chuliganów stał się fikcją. Trzeba było dopiero tragedii w Katanii, gdzie 2 lutego bandyci w starciach z policją przed stadionem zamordowali inspektora policji, by sytuacja uległa zmianie. Rząd wydał kolejny dekret. Zdecydował, że stadiony, na których nie ma elektronicznych bramek, centrum monitoringu z systemem kamer i zabezpieczeń dla kibiców drużyny przyjezdnej, będą zamknięte. Co ważniejsze, decyzję o tym, czy stadion spełnia te warunki, odebrano przymykającym na wszystko oko władzom futbolowym, a oddano w ręce prefekta policji.

W związku z tym, że zamknięcie stadionu to dla dużego klubu ogromna strata finansowa, nagle to, co przez lata było niemożliwe, stało się możliwe w ciągu kilku tygodni. Teraz decyzja o tym, czy zamknąć stadion, czy wpuścić kibiców gości, czy otworzyć bramy tylko dla posiadaczy sezonowych karnetów, o której rozpocząć mecz, a nawet czy zamknąć cały sektor, z którego wcześniej ktoś rzucił butelką, leży wyłącznie w gestii szefów policji danego miasta.

Dlatego w tym sezonie były już mecze przy pustych trybunach, bez kibiców gości i tylko dla posiadaczy karnetów. Okazało się też, że porządkowi są w stanie skutecznie rewidować widzów przed wejściem na stadion. A jeśli im się nie do końca uda, w sukurs przychodzą kibice.

Reklama
Reklama

Przerażeni perspektywą zamknięcia stadionu fani Juve najpierw wytarmosili, a potem oddali w ręce policji człowieka, który rzucił racę na boisko. To pierwszy tego typu przypadek w historii włoskiej piłki.

Zasadnicze znaczenie miał jednak ustawowy zakaz jakichkolwiek związków władz klubowych z klubami kibica, które już lata temu opanowali chuligani, nierzadko bojówkarze politycznej ekstremy – neofaszyści albo, jak w przypadku Livorno, skrajni lewacy.

Wcześniej prezesi nierzadko żyli z klubami kibica w symbiozie. Niczego nigdy nie udowodniono, ale jest pewne, że często prezes klubu celowo wywoływał kampanię nienawiści kibiców wobec piłkarza czy trenera, z którym miał kłopoty kontraktowe, albo wobec władz miasta, które jego zdaniem powinny sypnąć groszem. W ten sposób kluby stawały się zakładnikami zorganizowanych fanów. Klinicznym przykładem jest rzymskie Lazio.

Prezes Sergio Cragnotti ukradł z kierowanego przez siebie spożywczego koncernu Cirio równowartość 200 mln euro, kupił za to trenera Svena-Gorana Erikssona, wspaniałych graczy i zdobył mistrzostwo w roku 2000. Tego jednak kibicom na północnym łuku było mało. Żądali więcej pieniędzy na stadionowe scenografie, darmowych biletów i transportu na mecze wyjazdowe.

Cragnotti się postawił, więc na łuku pojawiły się swastyki i rasistowskie hasła. W rezultacie prezes musiał płacić potężne kary, a Lazio rozegrać kilka spotkań bez kibiców, co biło po kieszeni jeszcze bardziej. I Cragnotti się ugiął.

Sytuacja zaostrzyła się, gdy nastał obecny prezes Claudio Lotito. Najpierw sprzedał z zadłużonego klubu wszystkich drogich piłkarzy, a potem wziął się do prowadzących z nim z tego powodu wojnę klubów kibica.

Reklama
Reklama

Skutek był taki, że doczekał się eksplozji bomby pod własnym biurem i pogróżek pod adresem małżonki. Do dziś porusza się z obstawą, ale uderzył władców północnego łuku tam, gdzie najbardziej boli. Odebrał im koncesje na sklepy z gadżetami, na sprzedaż flag i pamiątek przed stadionem. Zabrał pulę darmowych biletów.

We Włoszech za klubami kibica krył się też złoty i nie do końca legalny interes. Władza na trybunach łączyła się z bardzo wymiernymi korzyściami. i o to biły się różne kluby kibica tej samej drużyny.

Najnowszy dekret przerwał niebezpieczne związki władz klubów z klubami kibica i nie ma już bójek na trybunach. Z drugiej strony jednak często brakuje też kibiców gości, a w związku z tym, że pójście na mecz – z drobiazgową dwukrotną kontrolą, trudnościami z kupieniem biletu, tłokiem przed elektronicznymi bramkami – stało się kłopotliwą wyprawą, kibice coraz częściej wolą usiąść przed telewizorem.

Stadiony zmieniły się nie do poznania. Włoski futbol stał się futbolem policyjnym i idąc na stadion, trudno się oprzeć wrażeniu, że ogłoszono stan wojenny. I wszyscy pytają: dlaczego nie może być tak jak w Anglii?

Pisarz i publicysta „Corriere della Sera” Beppe Severgnini powiada: „To proste. Nie jesteśmy Anglikami. Dyscyplina i odpowiedzialność obywatelska są nam genetycznie obce”.

Piłka nożna
Legenda japońskiego futbolu rozegra swój 41 sezon w zawodowej piłce
Piłka nożna
Mundial na horyzoncie. Piłkarze reprezentacji Polski nie chcą utknąć na ławce rezerwowych
Piłka nożna
Trzech Polaków w Porto? 17-letni talent z Jagiellonii może pobić rekord Ekstraklasy
Piłka nożna
Harry Kane osobowością roku. Rekord Roberta Lewandowskiego zagrożony
Materiał Promocyjny
Polska jest dla nas strategicznym rynkiem
Piłka nożna
Łukasz Tomczyk. Nowy trener Rakowa jak atrakcyjna sąsiadka
Materiał Promocyjny
Bankowe konsorcjum z Bankiem Pekao doda gazu polskiej energetyce
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama