Teoretycznie to tylko pierwsza piłka meczowa. Jeśli nie uda się wygrać, zostanie jeszcze jedna, w środę w Belgradzie. Tam wystarczy remis, ale mecz z Serbami jakby dla piłkarzy nie istniał. Nie chcą nawet o nim rozmawiać, machają ręką w połowie pytania.
Nikt nie wyobraża sobie, żeby trzeba było czekać jeszcze cztery dni i ryzykować tak wiele. Zakrętów w tych eliminacjach mieli już pod dostatkiem, mniej lub bardziej ostrych: w Bydgoszczy, Baku, Erewanie, Lizbonie, w Warszawie w meczu z Kazachstanem. Wyszli z nich wszystkich jako lider grupy A i nawet nie dopuszczają myśli, że mogliby to wszystko zmarnować.Zgrupowanie we Wronkach było ciche i poważne jak rzadko.
Piłkarze chcieli pokazać Leo Beenhakkerowi, jak bardzo są skoncentrowani, a on szukał sposobów, by skrócić im odliczanie do meczu. W piątek miał już łatwiejsze zadanie. Rano wyjazd z Wronek do Poznania, potem lot do Katowic, podróż do hotelu w Tychach i wreszcie wieczorny trening na Stadionie Śląskim. Żadnych poważnych zajęć, tylko przyzwyczajenie się do murawy, jak zwykle u Beenhakkera. Potem powrót do hotelu i oczekiwanie na poranne ogłoszenie składu w dniu meczu. Trener zna go już dzień wcześniej, piłkarze się domyślają, bo zawsze grają ci, którzy byli w pierwszym zespole podczas ostatniego treningu taktycznego, ale rytuał jest ważny. Zwłaszcza przed takim meczem. W sobotę około 22.15 drużyna Beenhakkera może znaleźć się tam, gdzie nie potrafili dotrzeć piłkarze, którzy dla wielu obecnych reprezentantów byli idolami. Deyna, Szarmach, Boniek, medaliści mistrzostw świata i igrzysk olimpijskich. Awans do mundiali w 2002 i 2006 był tylko powtórzeniem ich osiągnięć, gra w finałach Euro miałaby zupełnie inny smak: pierwszy awans, sukces w bardzo silnej grupie i to po stracie aż pięciu punktów w pierwszych meczach eliminacji.
Najpierw trzeba jednak wygrać z Belgią. Polakom wystarczy wprawdzie, że zdobędą tyle samo punktów co Serbowie w meczu u siebie z Kazachstanem, ale trudno liczyć na to, że piłkarze Javiera Clemente znów stracą punkty z tym rywalem (w Kazachstanie przegrali 1:2). Podobnie jak Finowie i Portugalczycy, którzy również grają u siebie z dużo słabszymi przeciwnikami, Azerbejdżanem i Armenią. Rok temu to właśnie mecz z Belgią i zwycięstwo w Brukseli pokazały, że wygrana w Chorzowie z Portugalią nie pójdzie na marne. W sobotę pokonać Belgów powinno być łatwiej, bo oni nie grają już o nic, a do Chorzowa przyjechali bez ośmiu piłkarzy powołanych przez Rene Vandereyckena. Sześciu wyjechało ze zgrupowania już wcześniej, w tym jeden z najważniejszych żołnierzy trenera Timmy Simons i najlepszy ostatnio z obrońców Nicolas Lambaerts.
Niedługo przed wylotem do Polski okazało się, że mięsień rozbolał też Philippe Clementa, a znany z żelaznego zdrowia Carl Hoefkens został uderzony na treningu w swój jedyny słaby punkt – bark. Odnowiła mu się stara kontuzja i również musiał zostać w domu. Belgowie stracili kolejnego obrońcę i Vincent Kompany, który miał grać tym razem w pomocy, prawdopodobnie zostanie przesunięty bliżej własnej bramki.