Riise po ostatnim gwizdku sędziego pochylił się nisko i zajął odwijaniem plastrów podtrzymujących ochraniacze. Skończył szybko, ale głowy nie podnosił. Na jego miejscu nikt pewnie nie miałby odwagi spojrzeć od razu w stronę któregokolwiek z kolegów z drużyny. Pepe Reina jeszcze długo stał na linii bramkowej z rękami założonymi za głowę i próbował przekonywać samego siebie, że to nie stało się naprawdę.
Była 95. minuta, Liverpool prowadził z Chelsea 1: 0. Gdy te dwie drużyny spotykają się w Lidze Mistrzów, gole padają średnio raz na 2,5 godziny, więc następnego należało się spodziewać w przyszłą środę, w końcówce rewanżu na Stamford Bridge.
Los chciał inaczej. Po szczęśliwie wywalczonym przez Chelsea wyrzucie piłki z autu Salomonowi Kalou udało się przejąć piłkę i dośrodkować, mimo że pilnowało go dwóch rywal. Piłka leciała nisko, wzdłuż bramki, a Riise wiedział, że musi coś zrobić, bo za jego plecami jest Nicolas Anelka. Bał się wybijać nogą, bo musiałby to zrobić prawą, a tego nie lubi i nie umie. Więc rzucił się i przystawił głowę – tak nie w porę, że piłka poleciała do bramki Reiny.
Szczęściarz Avram Grant musi mieć siedem żyć jak kot, ale chyba i on nie wierzył, że wyjedzie z Anfield Road z tak dobrym wynikiem. Nie wykorzystał nawet wszystkich zmian (dwie wystarczyły: i Kalou, i Anelka weszli w drugiej połowie), obserwował z dość bezradną miną to, co się działo w końcowych minutach. Po golu ruszył do świętowania spóźniony, zrywając się z ławki rezerwowych jako ostatni.
Chelsea miała wcześniej w tym spotkaniu swoje szanse, ale je zmarnowała. To nie był dobry wieczór dla gwiazd z Londynu. Frankowi Lampardowi odskakiwała piłka, Florent Malouda grał tak, jakby nie wiedział, że mecz już się zaczął, a Didier Drogba konsekwentnie odmawiał świadczenia pracy, wyszukując sobie kolejne powody do manifestowania niezadowolenia.