Przez wiele lat właścicielami klubów bywali Anglicy, którzy mieli marzenia i dość pieniędzy, by je realizować. Aż nagle pojawił się Roman Abramowicz. Wprawdzie już wiele lat przed nim angielskie Fulham nabył Mohammed al Fayed, ale dopiero Rosjanin całkowicie zmienił panujące nad Tamizą obyczaje. Czekał na sukces wiele lat, ale dziś może sobie powiedzieć, że się opłaciło. Jego piłkarze w stolicy Rosji mają szansę wznieść w górę puchar dla najlepszej drużyny Europy.
W 2003 roku Abramowicz kupił od Kena Batesa podupadającą Chelsea Londyn, która jedyne mistrzostwo Anglii zdobyła niemal pół wieku wcześniej. Podobno wydał na ten cel 60 mln funtów. Dodatkowo spłacił ogromne zadłużenie, sięgające 80 milionów. Ale to dla Rosjanina był skromny wydatek. Abramowicz miał mnóstwo pieniędzy, które zarobił na początku lat 90. na syberyjskiej ropie i spekulacji akcjami. Majątek byłego właściciela Sibnieftu (w 2005 roku sprzedał swoje udziały państwowemu Gazpromowi) szacuje się na ok. 15 miliardów dolarów. Ponieważ jego nowy klub w gronie europejskich potęg mógł być uważany za parweniusza, Abramowicz, jak każdy nuworysz, musiał kupować sobie szacunek. Zamiar miał jeden: uczynić z Chelsea największy klub europejski.
Trener Claudio Ranieri nie pasował do jego koncepcji budowania potęgi. Był za spokojny i miał zbyt anonimowe nazwisko. Kiedy tylko Abramowicz przekroczył progi Stamford Bridge William Hill mógł przyjmować zakłady, kiedy spadnie głowa Włocha. Mimo zdobycia wicemistrzostwa Anglii i dotarcia do półfinału Ligi Mistrzów Ranieri nie pozostał na stanowisku. Na jego miejsce przyszedł kandydat idealny. Jose Mourinho - wygadany, sprawiający wrażenie wszechmocnego zwycięzca Ligi Mistrzów w 2004 roku z drużyną FC Porto, miał zagwarantować triumfy w Europie. Równolegle rozpoczął się zaciąg gwiazd. Do Londynu przenieśli się: bramkarz Petr Cech (mimo że w klubie był świetny Carlo Cudicini), obrońcy Ricardo Carvalho i Paulo Ferreira, skrzydłowy Arjen Robben i napastnik Didier Drogba. Później dołączyli do nich m.in. Claude Makelele, Michael Essien, Michael Ballack, czy Andrij Szewczenko.
Abramowicz przeniósł do angielskich salonów obyczaje panujące w rosyjskim biznesie. Podebrał Manchesterowi United dyrektora sportowego Petera Kenyona i utalentowanego nastolatka z Nigerii Johna Obi Mikela. A sposób w jaki negocjowano przejście Ashleya Cole’a z Arsenalu na Stamford Bridge wywołał w Anglii skandal, zaś Arsene’a Wengera doprowadził do pasji.Chelsea dominowała, ale tylko na krajowym podwórku. Mourinho się przechwalał, jednak upragnionego przez Abramowicza pucharu Ligi Mistrzów nie zdobył. Teraz szansę na uradowanie miliardera ma duchowy następca Ranieriego, Avram Grant. Doskonale nijaki i anonimowy trener, awansując do moskiewskiego finału, już osiągnął z Chelsea więcej od słynnego Portugalczyka.
Mecz dwóch angielskich drużyn, będzie także starciem rosyjsko-amerykańskim. Obok Abramowicza, w loży VIP zasiądzie zapewne Malcolm Glazer. Dla niego to spotkanie również będzie szansą na wynagrodzenie prywatnych krzywd. Choć, odwrotnie niż Abramowicz, on miał problemy na samym początku. Gdy do mediów przedostała się wiadomość, że klub z Old Trafford chce nabyć amerykański miliarder, dyrektor wykonawczy w koncernie First Allied, rozpętała się burza. Przeciwko potencjalnym właścicielom stanęli wszyscy kibice. Zebrani w Niezależnym Stowarzyszeniu Kibiców MU (MUST, dawniej Zjednoczeni Właściciele, Shareholders United) wysyłali wojownicze sygnały. - Nie zdejmiemy oczu z piłki, dopóki nie będzie jasne, że on zrezygnuje - zapowiadał jeden z nich, Jules Spencer.