Wyrównane siły piłkarzy i kibiców, stan pogotowia i wyjątkowe zainteresowanie w Moskwie, wielki futbol i egzotyka. Tak mniej więcej wyglądał finał Ligi Mistrzów rozegrany po raz pierwszy między dwiema angielskimi drużynami.
W pierwszej połowie przewagę miał Manchester, w drugiej – Chelsea, w dogrywce jedni i drudzy mieli mniej więcej tyle samo szans, a rzuty karne to już igranie z losem.
To niebywałe, że Cristiano Ronaldo, piłkarz zaledwie 23-letni, jeden z najbardziej rozpoznawalnych w świecie, opływający w dostatek, w tak mocnej lidze jak angielska zostaje królem strzelców, dokłada do tego gole zdobyte w meczach Ligi Mistrzów i kończy sezon wspaniałym występem w finale.
Wszyscy wiedzieli, jak gra, 41 zdobytych w sezonie goli to osiągnięcie porównywalne z osiągnięciami największych snajperów z przeszłości, a mimo to Ronaldo grał, jakby go to wszystko nie interesowało. Nikt nie był w stanie go zatrzymać, a prawdziwe mistrzostwo poznaje się w meczach o najwyższą stawkę.
Ronaldo mijał, jak chciał, Michaela Essiena, dryblował, uciekał rywalom, wyskakiwał w górę wyżej od przeciwników. Gol dla Manchesteru padł właśnie dzięki tym umiejętnościom. W narożniku boiska Paul Scholes i Wes Brown wymienili między sobą dwa podania, jakby ćwiczyli na treningu grę „w dziadka”. Piłkarze Chelsea nie zdołali im przeszkodzić, Brown podał na pole karne, gdzie Essien, pilnujący Ronaldo, popełnił błąd. Nie dość, że nie pilnował Portugalczyka tak, aby mieć go przed sobą, to chyba w ogóle nie wiedział, gdzie on jest. Ronaldo wyskoczył w górę i strzałem głową przy słupku zdobył prowadzenie dla United. To był 42. gol Portugalczyka w sezonie.