Lawina, która zmiotła mnie z życia

Marcin Wróbel, pierwszoligowy sędzia piłkarski opowiada „Rz” o zatrzymaniu w aferze korupcyjnej, niepotwierdzonych oskarżeniach, złamanej karierze i walce o udowodnienie niewinności

Aktualizacja: 03.06.2008 03:39 Publikacja: 03.06.2008 03:38

Lawina, która zmiotła mnie z życia

Foto: Rzeczpospolita

Rz: Pamięta pan moment, gdy się dowiedział, że już nie jest Marcinem Wróblem, tylko Marcinem W.?

Marcin Wróbel:

27 marca rano moja mama zadzwoniła, że w jej mieszkaniu – tam jestem zameldowany – czekają oficerowie CBA. Kilkanaście minut później byłem na miejscu. Pokazano mi postanowienie sądu o zatrzymaniu, potem było przeszukanie mojego mieszkania. Wszystko dyskretnie, kulturalnie – CBA nie robi zbędnych szopek. Panowie są uprzejmi, tak było również podczas podróży do prowadzącej korupcyjne śledztwo prokuratury we Wrocławiu. Przez całą drogę szczypałem się w rękę, przekonany, że zaraz się zbudzę.

Ile czasu spędził pan we wrocławskim areszcie?

Dotarliśmy tam o 16. Po oddaniu sznurówek, paska i innych rzeczy uznanych za niebezpieczne trafiłem do celi. Gdy zrobiło się ciemno, zabrano mnie na przesłuchania. Trwały kilka godzin, a ja na każde pytanie odpowiadałem: nie. Myślałem, że wystarczy jedno “nie”: gdy zostałem zapytany, czy kiedykolwiek przyjmowałem lub wręczałem korzyści majątkowe albo składałem lub przyjmowałem obietnice takich korzyści. Ale nie wystarczyło, podobne pytania powracały w różnej formie.

Zatrzymano pana razem z innymi podejrzanymi w aferze Korony Kielce. Jakie zarzuty pan usłyszał?

Nieprawdziwe, ale jakie konkretnie, nie wolno mi mówić, bo zabroniła tego prokuratura. Dla mnie ta sytuacja jest absurdalna. Gdyby zdjęto ze mnie tajemnicę i mógłbym opowiedzieć o kuriozalnej formie i absurdalności zarzutów, byłoby mi łatwiej wrócić do normalnego życia. Dlaczego stało się inaczej, trzeba pytać prokuraturę. Ja nie wiem nawet, kto mnie pomówił, bo zeznania tej osoby przedstawiono mi tak, bym nie mógł się domyślić, kim jest.

Było tylko jedno przesłuchanie?

Nie. Po pierwszym odesłano mnie na noc do celi, ale z samego rana przesłuchujący znów u mnie byli – z pytaniem, czy jednak nie zmieniłem zdania i czegoś sobie nie przypomniałem. Zażądałem wtedy konfrontacji z osobą, która mnie oskarżała. Usłyszałem odmowę. Po kilku godzinach przyjechała inna zmiana oficerów i znów zaczęły się przesłuchania. Wtedy już mnie nie oskarżano, raczej badano, co mogę wiedzieć na temat korupcji. Potem pojechałem do prokuratora i po krótkiej rozmowie zostałem zwolniony. We Wrocławiu byłem ponad dobę.

Minął się pan na korytarzach z kimś znanym?

Tak, widziałem Pawła W., kierownika Korony Kielce, zatrzymanego tego samego dnia co ja.

A zna pan osobiście kogoś z zatrzymanych w aferze Korony?

Tylko Andrzeja Blachę, który był wykładowcą na AWF, gdzie studiowałem, trenerem kilku drużyn na Mazowszu. Z Dariuszem Wdowczykiem nigdy nawet nie rozmawiałem. Z Blachą graliśmy razem w piłkę. Jestem wychowankiem Agrykoli, w moim roczniku byli piłkarze, którzy potem trafili do pierwszej ligi: Tomek Jarzębowski, Michał Pulkowski, Robert Gubiec.

To zarejestrowane w billingach połączenia z Blachą doprowadziły pana do aresztu?

Nie chcę nikogo pomawiać. W moich billingach było bardzo dużo połączeń z ludźmi ze środowiska piłkarskiego, bo futbolowi poświęciłem 22 lata życia, najpierw jako piłkarz, potem sędzia. Może prokuratorzy nie byli tego świadomi, a skojarzyło im się, że dwa tygodnie wcześniej sędziowałem mecz Polonii Bytom z Koroną i popełniłem fatalne błędy, dzięki którym Korona wygrała. Tak to sobie tłumaczę, że mogli nabrać podejrzeń, bo w sezonie 2003/2004, którego dotyczy afera korupcyjna, sędziowałem w trzeciej lidze tylko jeden mecz Korony.

Za niewinność nikogo do Wrocławia nie wiozą.

Rozumiem, że prokuratura chciała sprawdzić każdy ślad. Ale zarzuty, które usłyszałem, są nieprawdziwe.

Co pan usłyszał, opuszczając prokuraturę: pomyliliśmy się, proszę wracać do siebie?

Jakieś podejrzenia co do mojej winy prokuratorzy musieli jeszcze wtedy mieć, bo wyznaczono mi poręczenie w wysokości 5 tysięcy, dostałem też zakaz opuszczania kraju. Ale ani nie wpłaciłem pieniędzy, ani nie oddałem paszportu. Środki zapobiegawcze wyznaczone przez prokuraturę zaskarżyłem i wygrałem. Sąd wydał decyzję 9 maja, zarzuty miałem postawione 28 marca. Miesiąc i 11 dni wyjętych z życia. Czułem się chwilami – i ciągle się czuję – jak kafkowski Józef K. Nagle znajduję się na przesłuchaniach, nie mogę się dowiedzieć, kto mnie pomawia, nie mogę nikomu opowiedzieć o zarzutach. Na wyrok sądu, który mnie oczyści, będę czekał dwa, trzy lata. Boję się, że przez ten czas stracę wszystko, co kocham.

Ma pan żal do prokuratury?

Przez kilkanaście dni po przesłuchaniu byłem w fatalnym nastroju, chciałem rozszarpywać tych, którzy mnie przesłuchiwali, podać do sądu o przekroczenie obowiązków. Przesłuchania były bardzo przykre, nawet nie chcę ich teraz wspominać. Gdy emocje opadły, starałem się zrozumieć prokuratorów. Pamiętam, jak im kibicowałem od początku afery korupcyjnej. To również dzięki nim awansowałem do ekstraklasy, wcześniej człowiekowi bez nazwiska i układów byłoby o to bardzo trudno. Ale 27 marca rano dowiedziałem się, że antykorupcyjna lawina, która tak skutecznie wietrzy nasz futbol, czasami porywa też niewinnych ludzi. Mnie ten podmuch zmiótł z normalnego życia. Nie mogę sędziować ani nawet brać udziału w szkoleniach. Wydział Dyscypliny ciągle nie wydał werdyktu w mojej sprawie. Ani nie jestem zawieszony, ani oczyszczony. Znalazłem się w próżni. Wróciłem do swojego starego zajęcia: jestem barmanem w jednej z warszawskich restauracji. Mam duże doświadczenie, pracowałem za barem osiem lat. Sytuacja rodzinna zmusiła mnie do zarabiania na siebie jeszcze zanim stałem się pełnoletni. Z tego powodu musiałem zrezygnować z gry w piłkę, bo po nocnych zmianach brakowało mi sił na cały mecz. Czasami w pracy rozpoznają mnie piłkarze, ludzie ze środowiska sportowego. Kibicują mojej walce.

Większość osób, które wychodzą po przesłuchaniach we Wrocławiu, mówi, że wiedza śledczych na temat piłkarskiej korupcji jest porażająca.

Irytuje mnie już to słowo, wszystko w Polsce jest ostatnio porażające. Ale śledczy rzeczywiście są świetnie przygotowani. Podczas przesłuchań dają mimochodem do zrozumienia, jak wiele wiedzą. Gdy już zapadła decyzja, że mam zostać zwolniony, jeden z oficerów opowiadał mi, że przesłuchania muszą być ostre, nawet jeśli śledczy widzą, że trafił do nich ktoś, wobec kogo przedstawione zarzuty się nie potwierdzą. Bo mieli już kilkanaście przypadków, że ktoś taki podczas przesłuchania ze strachu przyznawał się do innych win.

Naprawdę nie wie pan, kto pana pomówił?

W mojej głowie ciągle trwa burza domysłów, ale stuprocentowej pewności nie mam. Afera korupcyjna stworzyła grupę piłkarskich świadków koronnych – skruszonych, którzy w zamian za współpracę z prokuraturą mogą wrócić do futbolu, choć mają brud za paznokciami. Wracają pod dwoma warunkami: po pierwsze, sami się przyznają do grzechów, po drugie, muszą wskazać innego skorumpowanego. Więc starają się kogoś znaleźć. Jest jeszcze inny trop: pośrednicy działający między klubami a sędziami. Niektórzy z nich tylko obiecywali załatwienie meczu, a pieniądze zatrzymywali dla siebie. Oni teraz nie mają odwagi spojrzeć w oczy tym, których oszukali, albo po prostu boją się, że będą musieli przywłaszczone pieniądze oddać. Więc wolą się wybielać, oczerniając innych.

Ile razy dostawał pan propozycje korupcyjne?

Takie, że ktoś mówił: tu są pieniądze, wynik ma być taki i taki – nie zdarzały się. Tak się tych spraw nie załatwia, propozycje są bardziej zawoalowane. Wszystkie odrzuciłem. Wczoraj podpisałem publicznie deklarację antykorupcyjną swojego autorstwa. Zobowiązuję się w niej, że jeśli sąd udowodni mi jakikolwiek udział w korupcji, zapłacę PZPN lub Ekstraklasie 300 tysięcy euro kary i jeszcze dołożę milion złotych na wskazany przez te organizacje cel. To jest z mojej strony symboliczny gest. Nie widzę już innego sposobu na przekonanie, że nie jestem niczemu winien i można pozwolić mi wrócić do sędziowania. Przecież nikt nie podpisałby takiego dokumentu, wiedząc, że ma brudne ręce! Więc jeśli ktoś nie uznaje mnie za szaleńca, musi uwierzyć w moją niewinność.

Rz: Pamięta pan moment, gdy się dowiedział, że już nie jest Marcinem Wróblem, tylko Marcinem W.?

Marcin Wróbel:

Pozostało 99% artykułu
Piłka nożna
Liga Mistrzów. Paris Saint-Germain wygrywa, ale nadal stoi nad przepaścią
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Piłka nożna
Liga Mistrzów. Real Madryt odrabia straty. Kylian Mbappe z kontuzją
Piłka nożna
Manchester City czeka na werdykt. Ma 115 zarzutów
Piłka nożna
Paris Saint-Germain może odpaść już w fazie ligowej. To nie jest gra komputerowa
Materiał Promocyjny
Świąteczne prezenty, które doceniają pracowników – i które pracownicy docenią
Piłka nożna
Atalanta Bergamo. Piękny lider Serie A