Legię należy pochwalić za patriotyczną postawę w Moskwie. Pamiętając o wypowiedzianych w Warszawie groźbach trenera Olega Błochina i wiedząc o apelu FK Moskwa do moskiewskich kibiców o solidarność w wojnie z Lachami, Lachy z Warszawy oddali mecz walkowerem. Dzięki temu, że nie zareagowali na moskiewską prowokację i nie podjęli walki na boisku, uniknęliśmy być może groźniejszej konfrontacji.
Polacy realizowali pacyfistyczny plan od pierwszych minut. Już z ustawienia warszawskiej drużyny wynikało, że nie pojechała do Rosji, żeby odrabiać jakiekolwiek straty. Z jednym Piotrem Rockim w ataku to w ogóle nie wchodziło w rachubę.
Żeby gospodarze nie mieli wątpliwości, jak bardzo pokojowe są intencje zespołu z Warszawy, już w szóstej minucie legioniści przekazali moskwianom znak pokoju. Nie przeszkadzali im w prostopadłym podaniu po lewej stronie naszej obrony, gdzie Tomasz Kiełbowicz dyskretnie usunął się w cień. Partnerzy na środku obrony też poznali się na tym geście i nie przeszkadzali Igorowi Striełkowowi w oddaniu strzału przynoszącego prowadzenie.
Ciąg dalszy meczu obfitował w podobne zagrania zmierzające wyraźnie z naszej strony do honorowego pokoju. Tylko Jan Mucha dla zachowania pozorów bronił wszystkie strzały, a Sebastian Szałachowski trafił piłką w słupek.
Jan Urban w przerwie zamienił Piotra Rockiego na Takesure Chinyamę i Aco Vukovicia na Ariela Borysiuka, czym całkowicie zmylił swoją drużynę. Dopiero teraz zorientowaliśmy się, że Vuković w ogóle był na boisku, ale że pojawił się na nim Borysiuk, nikt nie zauważył. Kiedy pięć minut po rozpoczęciu drugiej połowy Polacy rozłożyli przed bramką czerwony dywan Olegowi Kuzminowi, wiadomo było, że zarzewie wojny zostało ugaszone.