Trudno powiedzieć, kiedy tym meczom zaczęły towarzyszyć wyjątkowe emocje. Chyba dopiero w latach 70., ponieważ wcześniej Lech nie należał do silnych klubów.
Sytuacja zmieniła się nieco, kiedy w poznańskiej drużynie królem był Roman Jakóbczak. Bali się go wszyscy bramkarze w kraju. Niestety, poza nim, wszechstronnym Teodorem Napierałą i błyskotliwym skrzydłowym Włodzimierzem Wojciechowskim brakowało tam zawodników wybitnych, za to ambicje były duże. Już wtedy widownia Lecha należała do największych w lidze.
Poznań miał słynne międzynarodowe targi, ale drużynę tylko na krajowym poziomie. Poznaniakom zamarzyło się więc sprowadzenie kogoś jeszcze lepszego od Jakóbczaka. Wybór padł na Kazimierza Deynę. Był nawet punkt zaczepienia. Deyna akurat zakochał się w dziewczynie z Poznania (która zresztą została jego żoną) i latał z Okęcia na Ławicę nawet w przerwach między treningiem a meczem. Tyle że miłość Kazika do Marioli była większa niż do Lecha i zamiast stać się bohaterem Poznania, Deyna został jego wrogiem. Gwizdano tam na niego głośniej niż na innych stadionach.
[srodtytul]Polała się krew[/srodtytul]
Ale historia z Deyną jest mało znaczącym epizodem przy wydarzeniach z roku 1980 w Częstochowie, przy okazji meczu finałowego o Puchar Polski. Był to okres powstawania tzw. klubów kibica, które z założenia miały propagować kulturalny doping, a stały się, wbrew intencjom pomysłodawców, początkami szowinizmu i chuligaństwa na polskich stadionach.