Pamiętnik znaleziony w Sieradzu

Pobyt w naszym kraju miał być dla niego przystankiem w karierze, ale stał się stacją końcową. 30-letni Brazylijczyk Fabiano gra dziś w trzecioligowej Warcie Sieradz. Opowiedział „Rz” swoją historię

Publikacja: 23.12.2008 02:05

Fabiano. Antoni Ptak zabrał go z Belo Horizonte, obiecując złote góry, ale w Polsce nie czekała ani

Fabiano. Antoni Ptak zabrał go z Belo Horizonte, obiecując złote góry, ale w Polsce nie czekała ani wielka kariera, ani pieniądze

Foto: Rzeczpospolita, Marian Zubrzycki

Red

W Polsce przedstawiają mnie jako wychowanka Corinthians Sao Paulo, ale najwięcej nauczyłem się w Cruzeiro Belo Horizonte. Gdy miałem dziesięć lat, umarł mój tata i mama postanowiła wrócić z Sao Paulo w rodzinne strony – do Belo Horizonte. Występowałem więc najpierw w drużynach dziecięcych, potem młodzieżowych i w rezerwach Cruzeiro.

Wtedy poznałem m.in. Sergio Batatę, który był wychowankiem największego rywala Cruzeiro – Atletico Mineiro. Tam siłą wypychali go na stół operacyjny, on się bał chirurgów i uciekł do nas. W Atletico mówili, że Batata to drugi Ronaldo. Ale trudno grać jak Ronaldo, kiedy kolano boli. Batata, ja, wszyscy koledzy z drużyny marzyliśmy o wyjeździe do Europy. I nagle pojawili się ludzie – obietnice.

[srodtytul]Minus dwadzieścia[/srodtytul]

Jesienią 1997 roku przyjechali do Belo Horizonte Antoni Ptak (łódzki biznesmen, który zainwestował w piłkę nożną w ŁKS i Pogoni Szczecin – przyp. red.) z jakimś niemieckim menedżerem, nazwiska nie pamiętam. Zorganizowali turniej. Trzy dni, dziesięć drużyn, dla najlepszych puchar i kieszonkowe. Poza nami wystartowały zespoły półamatorskie. Nie mieliśmy konkurencji.

Wkrótce dowiedzieliśmy się, że Ptak sporządził listę życzeń, na której znalazły się 22 nazwiska. Z Cruzeiro wziął nas pięciu: Rodrigo Carbone, Julcimara, Batatę, Fernando i mnie. Na kolanie podpisywaliśmy z klubem profesjonalne kontrakty, żeby nie odchodzić za darmo, ale nie mam pojęcia, ile Ptak na nas wydał. Jak się kupuje hurtowo, to pewnie jest jakaś zniżka.

Musiałem jeszcze przekonać mamę. Nie chciała się zgodzić na mój wyjazd. „Dopóki masz miejsce w Cruzeiro, graj, a jak cię nie będą chcieli, skończysz szkołę, pójdziesz na studia, żeby wyjść na ludzi”– mówiła. Najbardziej żałowała szkoły, bo byłem już w ostatniej klasie. Wreszcie wstawił się za mną wujek, który jak tylko mógł, chodził na każdy mój mecz.

Mama, nauczycielka historii, na odjezdne opowiedziała mi trochę o Polsce. Głównie o wojnie i o papieżu. Kazała jeszcze obejrzeć „Listę Schindlera” i ostrzegła, żebym na ulicy miał oczy dookoła głowy, bo w Polsce nie lubią ciemnoskórych.

[srodtytul]Nikt nie wysiadł[/srodtytul]

W samolocie chłopaki nie chcieli mi uwierzyć, jak opowiadałem, że w Polsce w listopadzie może być bardzo zimno. Większość nie przyjmowała do wiadomości, że istnieje coś takiego jak śnieg.

Mówiłem, że na dworze jest jak w zamrażarce, a oni się śmiali. Gdy wylądowaliśmy w Warszawie, było ponad dwadzieścia stopni mrozu. Po drodze do Piotrkowa (tam mieści się szkółka piłkarska Ptaka, przyp. red.) Ptak kazał zatrzymać się przy McDonald’sie, ale żaden z nas nie odważył się wyjść z autobusu. Baliśmy się, że zamarzniemy.

[srodtytul]Rarytas, czyli kaszanka[/srodtytul]

Po tygodniu wszyscy chcieliśmy wracać. Niektórzy płakali. Najgorszy był mróz. Przyleciał z nami brazylijski trener, który bardzo chciał wykazać się przed nowym pracodawcą i nazajutrz po przyjeździe do szkółki zorganizował trening na powietrzu. Po tych zajęciach trzy czwarte drużyny się rozchorowało. Ptak zrobił trenerowi awanturę, że mu inwestycję rujnuje, i pierwszym samolotem wysłał go do Brazylii.

Nudziliśmy się w tej szkółce na śmierć. Dzień wyglądał tak: śniadanie, angielski, trening, obiad, trening, kolacja, a po 22 siusiu, paciorek i spać, jak to się u was mówi. Warunki mieliśmy przyzwoite, ale rozrywek zero. Ani bilardu, ani komputerów, telewizja tylko po polsku.

Któregoś dnia wybraliśmy się do miasta, ale nas jacyś miejscowi pogonili. Od tej pory wszędzie jeździliśmy razem: 22 Brazylijczyków i kilku Nigeryjczyków, których Ptak w międzyczasie sprowadził. Na pocztę razem, do sklepu razem. Czasami Polacy, którzy mieszkali z nami w szkółce – Janusz Dziedzic, Paweł Magdoń, Rafał Grzelak – zabierali nas na jakąś dyskotekę. Ale przeważnie bawiliśmy się we własnym gronie.

Nie zgadzała się też kasa. Jako junior zarabiałem 350 reali, czyli 350 dolarów, bo kurs naszej waluty do dolara jest sztywny. Ten Niemiec, który przyjechał z Ptakiem, obiecywał nam kilkakrotną podwyżkę, a dostaliśmy jakieś 500 dolarów. Ptak łagodził nastroje, jak umiał. Gwarantował, że niedługo trafimy do klubu z prawdziwego zdarzenia. Zabierał nas do Łodzi – na zakupy, do kina. Niby duże miasto, ale też pokazywali nas palcami.

Gdy zimą 1998 roku poleciałem na święta do Belo Horizonte i znajomi pytali mnie o Polskę, pierwsze na myśl przychodziły mi mróz i ziemniaki. Mróz to wiadomo, a ziemniaki przez stołówkę w szkółce. Na dzień dobry dostaliśmy tam marchewkę na słodko, kawał mięsa i porcję kartofli. Potem znów, znów i znów. Gdy poprosiliśmy o zmianę menu, dali nam kaszankę. Wtedy zatęskniliśmy za ziemniakami.

Bliscy namawiali mnie do pozostania w Belo Horizonte, ale ja już miałem do czego wracać. Od jesieni byłem zawodnikiem Piotrcovii, która grała wtedy w drugiej (dzisiejszej pierwszej, przyp. red.) lidze. Dostałem podwyżkę – zarabiałem jakieś pięć tysięcy złotych.

[srodtytul]Ptak mówi nie[/srodtytul]

Był jeszcze inny powód. Piłkarz w Brazylii może poczuć się ważny, tylko jeśli jest gwiazdą miejscowej ligi albo gra w Europie. Gdy przyjechałem w odwiedziny, gratulacjom nie było końca. Nikt nie pytał, w jakiej lidze gra Piotrcovia. Dumny byłem. Włóczyłem się po ulicach w ubraniach znanych sportowych firm. Takie ciuchy kosztowały wtedy w Brazylii majątek. Mama bała się, że przez te ubrania mogę ściągnąć sobie na głowę kłopoty, i zakazywała mi wychodzić z domu po zmierzchu. Ciekawe, że w Brazylii obiektem napaści może być człowiek w dresie, prawda?

Mama opowiadała też, że zaraz po tym jak wyjechałem, zadzwoniła jej siostra, bardzo bogata osoba. Po wielu latach przypomniała sobie o rodzinie. Widocznie uznała, że skoro gram w Europie, to mama ma dość pieniędzy i nie wstyd się z nią zadawać. Chciała odnowić kontakty, ale mama uniosła się honorem i nie przyjęła zaproszenia na obiad.

Piotrcovia miała być dla mnie trampoliną do kariery, ale nic z tego nie wyszło. Spadliśmy do trzeciej ligi. Ptak tracił cierpliwość. Chciał na nas zarobić szybko i dużo, ale żadna oferta go nie satysfakcjonowała. Mówił, że za bezcen nas nie odda. W grę wchodziły co najwyżej wypożyczenia.

[wyimek]Nie mam po co wracać do Belo Horizonte, chyba żeby poszukać grobu mamy. Nawet nie wiem, gdzie jest pochowana[/wyimek]Do 2004 roku tułałem się po kolejnych klubach, w których Ptak obiecywał budowę piłkarskiej potęgi. Piotrcovia, epizod w ŁKS, Lechia Gdańsk, Pogoń Szczecin. W międzyczasie grałem też w Unii Janikowo i niemieckim trzecioligowcu, którego nazwy nie pamiętam. Tam przynajmniej dobrze zarabiałem. Zdarzało się dostać nawet kilka tysięcy marek za mecz. Wtedy w Niemczech interesowały się mną silniejsze kluby z trzeciej ligi, ale Ptak znów powiedział „nie”.

W 2004 roku udało mi się rozwiązać kontrakt z Ptakiem. To było pod koniec sezonu, nie mogłem znaleźć klubu. W związku z tym, że nie miałem zajęcia, groziła mi deportacja. Wtedy skontaktował się ze mną prezes B-klasowej Rokity Rokitnica. Powiedział, że załatwi mi przedłużenie karty pobytu w zamian za grę w jego klubie.

Nie miałem wyjścia. Strzelałem po pięć goli w meczu, Rokita awansowała do A-klasy. Czasem dostałem parę groszy. Po roku trafiłem do Warty. Podobno prezes Rokity stawiał twarde warunki, ale nie mam pojęcia, ile za mnie dostał. (Fabiano przeszedł ostatecznie do Warty za około 3 tys. złotych – przyp. red.).

[srodtytul]Fabiano nie płaci[/srodtytul]

– Mam żal do Ptaka, że przez tyle lat nigdzie mnie nie sprzedał. Wypożyczenia to nie to samo. Nim przywykłem do nowych warunków, już trzeba było wracać. Ale sam sobie też zaszkodziłem. Nie chciałem walczyć na boisku, a w Polsce, zwłaszcza w niższych ligach, to podstawa. Zawsze grałem technicznie. Wślizgi, przepychanki, złośliwe faule – to nie dla mnie.

[srodtytul]Niewypał[/srodtytul]

Za późno zrozumiałem, że muszę zmienić styl. Na treningach trzeba było biegać, biegać, biegać. W Brazylii nie do pomyślenia są ćwiczenia bez piłki. Jak biegaliśmy wokół boiska, to tylko z piłką przy nodze. Nie mogłem się nadziwić, gdy graliśmy pierwszy turniej halowy. Nie dość, że dostaliśmy piłki przeznaczone do gry na pełnowymiarowych boiskach, zamiast mniejszych, normalnie używanych na hali, to jeszcze nie obowiązywał przepis o autach.

Mieliśmy kłopoty z opanowaniem piłki, bo od twardej nawierzchni za bardzo się odbijała. Jak Polak chciał mnie ograć z boku boiska, to nie mijał zwodem, tylko odbijał piłkę od ściany, obiegał mnie i już był na czystej pozycji. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje. I potem mówiono, że ci Brazylijczycy to niewypał.

Ostatnio gram słabo, w rundzie jesiennej nie zdobyłem ani jednego gola. Mam jednak trochę miłych wspomnień z boiska. Grając w Piotrcovii, strzeliłem dwie bramki Borucowi, kiedy jeszcze bronił w rezerwach Legii i nikt go nie znał. W 2003 roku wybrano mnie na najlepszego zawodnika pierwszych mistrzostw Polski w piłce plażowej. Występowałem w drużynie artystów z Olafem Lubaszenką, Michałem Milowiczem, Janem Krzysztofem Bieleckim. Kibiców Warty przekonałem do siebie, kiedy w sierpniu 2005 roku zdobyłem bramkę i miałem asystę w wygranym 3:2 meczu I rundy Pucharu Polski z Widzewem Łódź.

Od tej pory mam zniżki. A to darmowa kawa, a to pizza, a to taksówka. „U mnie Fabiano nie płaci”, mówią. Od czterech lat nie byłem w Brazylii. Chciałbym dostać polskie obywatelstwo, a do tego podobno trzeba przez pięć lat powstrzymać się od zagranicznych wyjazdów. Tak się udowadnia przywiązanie do przyszłej ojczyzny.

[srodtytul]Dach nad głową[/srodtytul]

Rok temu umarła mama. Rak. Gdy któregoś dnia zadzwoniłem do domu, odebrała obca kobieta i powiedziała, że pani Arina już tu nie mieszka. Gdy się przedstawiłem, usłyszałem prawdę. Nawet nie wiem, gdzie mama jest pochowana.

Straciłem kontakt z bratem, z wujkiem, siostra przeprowadziła się jakiś czas temu do Portugalii. Już nie mam do kogo wracać do Belo Horizonte. Chyba żeby poszukać grobu mamy.

W Sieradzu się zadomowiłem. Klub zapewnia mi dach nad głową, najpierw było to mieszkanie, a ostatnio – piętro domu jednorodzinnego. Jestem zadowolony, choć, jak widać, mały remont by nie zaszkodził. Teraz chce mi się bardziej, bo mam narzeczoną, Asię, razem wychowujemy jej syna.

Dostałem propozycję prowadzenia w tutejszej szkole lekcji portugalskiego, ale na razie odmówiłem. Piłka zabiera mi za dużo czasu. Na spokojną przyszłość futbolem nie zarobiłem i już chyba nie zarobię. Będę musiał pomyśleć o tych lekcjach. O ile jeszcze nie jest za późno.

Niedawno Batata uświadomił mi podczas rozmowy telefonicznej, że chętniej mówię po polsku niż po portugalsku.

Piłka nożna
Barcelona bliżej mistrzostwa Hiszpanii. Bez Roberta Lewandowskiego pokonała Mallorcę
Piłka nożna
Neymar znów kontuzjowany. Czy wróci jeszcze do wielkiej piłki?
Piłka nożna
Robert Lewandowski kontuzjowany. Czy opuści El Clasico?
Piłka nożna
Czy Carlo Ancelotti opuści Real Madryt i poprowadzi reprezentację Brazylii
Piłka nożna
Ekstraklasa czekała na taki przełom w Europie. Nie wolno tego zepsuć