Przegrana, do tego po bramce straconej w ostatniej minucie, to zbyt surowa kara dla Lecha. Remis 1:1, wyrzucający najlepszy polski zespół z pucharów, był wystarczającą.
Piłkarzom Lecha zostanie na pociechę szacunek rywali, którym napędzili strachu, oraz miejscowych kibiców, cieszących się z awansu jakby wyeliminowali Barcelonę. I wspomnienie fantastycznej pierwszej połowy, w której Lechowi udawało się niemal wszystko, a Udinese nic. Do przerwy lider polskiej ligi mógł strzelić kilka goli, ale zdobył tylko jednego. A trener Franciszek Smuda mówił na konferencji, że na trzeciej nieudanej próbie wyeliminowania Udinese, najpierw z Widzewem, potem z Legią, a teraz z Lechem, chciałby poprzestać.
– Nie chcę tu wracać, Udine nie jest dla mnie szczęśliwym miejscem. Trener rywali mówił przed rewanżem, że Lech to drużyna grająca siłowo. Moim zdaniem, to właśnie jego zespół przepchał mój siłą i wdarł się do 1/8 finału. Bo w piłkę my graliśmy lepiej – tłumaczył zawiedziony Smuda.
Trener miał rację, jeśli chodzi o pierwszą połowę: o szturm na początku, znakomite podania i rzuty wolne Semira Stilicia, o jego asystę przy ładnym golu Hernana Rengifo w 12. minucie i akcjach Stilić-Robert Lewandowski-Rengifo, na które gospodarze nie potrafili znaleźć odpowiedzi. Lech był w pierwszej połowie sobą w najlepszym wydaniu. Drużyną, która nawet grając przeciw klubowi z Serie A lepiej czuje się atakując, niż broniąc i potrafi przed nosami bezradnych rywali wymienić kilkanaście podań, jakby grała na treningu w dziada.
Był taki moment pod koniec pierwszej połowy, były też kompromitujące dla Udinese statystyki: po 30 minutach gry Lech miał już kilka strzałów na bramkę, a Udinese tylko jeden. Każdy z piłkarzy Smudy starał się za trzech, nie wszystkim wychodziło, ale nadrabiali ambicją. Gospodarze byli bezradni. Prezes klubu Giampaolo Pozzo wściekał się w loży honorowej, trener Pasquale Marino szukał usprawiedliwienia w pretensjach do sędziego, a włoscy kibice krzyczeli do swoich piłkarzy, żeby wreszcie wzięli się do pracy.