Gdyby mecz był na Camp Nou, a gospodarze przez 90 minut atakowali tak, jak Chelsea i zmarnowali tyle sytuacji, a sędzia przynajmniej w jednym przypadku nie podyktował dla nich rzutu karnego, Katalonia grzmiałaby o oszustwie i skandalu.
Ale w Londynie to Barcelona zdobyła gola w doliczonym czasie i zagra w finale z Manchesterem United, a Barcelonie podobno można więcej wybaczyć, bo gra najpiękniej w Europie.
O wielkości Josepa Guardioli po tym meczu nie wypada jednak mówić, o tym, że jego drużyna jest najlepszą w historii, najlepiej zapomnieć chociaż na kilka dni, żeby nie czuć niesmaku. Do finału awansował zespół, który w tej Lidze Mistrzów grał najlepiej, ale okoliczności awansu zepsuły obraz Barcelony idealnej, przegrywającej tylko wtedy, gdy krzywdzą ją sędziowie i agresywni rywale.
Mecz w Londynie sędziował Norweg Tom Henning Ovrebo. Kiedy nie biega po boisku w krótkich spodenkach, jest psychologiem, ale wygląda tak, że wchodzący do jego gabinetu muszą zastanawiać się, czy przez pomyłkę nie trafili do trenera karate.
Ovrebo podjął cztery kontrowersyjne decyzje. Najpierw za wszelką cenę chciał przenieść faul Daniela Alvesa na Florencie Maloudzie poza linię pola karnego, mimo że nawet na trawie było widać, gdzie starli się obaj piłkarze. Później nie gwizdał po tym, jak w polu karnym przewracali się Didier Drogba i Nicolas Anelka, wreszcie zagrania ręką Gerarda Pique nie zakwalifikował jako celowe i pozwolił grać dalej.