Przy Łazienkowskiej najlepsza obrona w lidze zmierzy się z najlepszym atakiem, druga drużyna poprzedniego sezonu spotka się z trzecią i wreszcie – zagrają piłkarze sfrustrowani tym, jak daleko na początku rozgrywek uciekła im Wisła Kraków. Mecz Legii z Lechem to pierwsze starcie gigantów w tym sezonie.
Giganci oczywiście straszą tylko na swoim podwórku, bo z Europą pożegnali się już w sierpniu, ale na mistrzostwo Polski i detronizację Wisły mają wielką ochotę. Wyścig dopiero się rozpoczął, a jedni i drudzy już muszą gonić uciekającego lidera. Ten, kto dzisiaj przegra, skaże się na jesień pełną nerwów, a trener przegranej drużyny do gabinetu prezesa na poważną rozmowę pójdzie pewnie nawet bez wyraźnego wezwania.
Prezes Legii Leszek Miklas przyznał, że Mirosław Trzeciak i Jan Urban wcale nie dostali od właścicieli klubu dziesięciu lat na to, by się sprawdzić, i trzecie z rzędu wicemistrzostwo Legii będzie uznane za porażkę. Pierwsze miejsce w tym sezonie jest nawet bardziej pożądane niż w poprzednim – wkrótce w Warszawie trzeba będzie zapełnić 27 tysięcy miejsc na nowym stadionie, a kolejny tytuł i ewentualny awans do Ligi Mistrzów mogą zbudować „modę na Legię”.
Zdaniem właścicieli Lecha drużyna już w poprzednim sezonie była gotowa do zdobycia mistrzostwa Polski i taki cel postawiono przed nowym trenerem Jackiem Zielińskim – również na otwarcie nowego stadionu. Zieliński dostał jednak drużynę, w której piłkarze zostali zatrzymani na siłę i którym wcale się nie chce w każdym meczu grać na sto procent.
Niektórzy zawodnicy są już tylko bladym wspomnieniem samych siebie z poprzedniego sezonu. Kibice śmieją się z Roberta Lewandowskiego – według nich stał się drugim Takseurem Chinyamą, czyli na jednego gola przypada dziesięć zmarnowanych sytuacji strzeleckich. Ci, którzy znają Lewandowskiego, mówią, że nie cieszy się grą, bo zarabia 20 tysięcy złotych miesięcznie, a za granicą mógłby dostawać 50 tysięcy euro.