To nie był wielki mecz, ale od ostrych zagrań trzeszczały kości, a pod koniec nikt nie miał już siły biegać. Stuttgart w Bundeslidze jest dziewiąty i chociaż ostatnio głównie wygrywał, trudno było uwierzyć, że stać go na zwycięstwo z Barceloną. W żadnej parze 1/8 finału przepaść między drużynami nie była w teorii tak duża jak w tej. A jednak obrońca tytułu mógł wczoraj przegrać.
Maszyna którą skonstruował Josep Guardiola od kilku tygodni kręci się z piaskiem w trybach. Ciągle działa, ale rzuca nią na wszystkie strony, a silnik się krztusi. Johan Cruyff nie żartował, mówiąc po ostatnim zwycięstwie nad Racingiem Santander 4:0, że tak źle Barca nie grała już dawno.
Piłkarze Guardioli w pierwszej połowie poruszali się po boisku tak, jakby nie mogli uwierzyć, że rywale ze Stuttgartu jednak mają czelność zagrać przeciw nim agresywnie. Barcelona zaatakowała do przerwy tylko raz, kiedy piłka po strzale Leo Messiego trafiła w słupek. Ale wtedy goście przegrywali już 0:1.
Gola dającego prowadzenie gospodarzom strzelił Cacau, ten sam który w ostatniej kolejce Bundesligi cztery razy pokonał bramkarza FC Koeln. Cacau to naturalizowany w Niemczech Brazylijczyk, którego przed laty na wyjazd do Monachium namówił jeden z menedżerów. Monachium dla piłkarza oznaczało Bayern lub TSV,a trafił do grającego w piątej lidze Turk Gucu, gdzie poza nim występowali tylko tureccy emigranci. Teraz walczy o miejsce w reprezentacji Niemiec, a w Stuttgarcie jest gwiazdą.
Była 25. minuta meczu z Barceloną, gdy Cacau wykorzystał świetne dośrodkowanie Tima Gebharta w pole karne, a także błąd Carlesa Puyola, który patrzył tylko na piłkę, a nie na przeciwnika i było 1:0. Gdyby w tym momencie udało się pójść za ciosem i wykorzystać dwie kolejne dogodne sytuacje, Barcelona mogła się nie podnieść. Zimnej krwi zabrakło jednak najpierw Pawłowi Pogrebniakowi, a później Cacau.