Selekcjoner piłkarskiej reprezentacji Polski Franciszek Smuda spokorniał po serii niepowodzeń. Mówi teraz (w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”), że weźmie do kadry każdego, kto będzie chciał w niej grać. Chodzi o piłkarzy wychowanych (a czasami i urodzonych) za granicą, mających mniejsze lub większe związki z Polską. Ale to nie wszystko.
Także zawodnikom zagranicznym, którzy dostaną polski paszport (czyli takimjak Roger Guerreiro), Smuda nie mówi już tak kategorycznie „nie”. Hasło brzmi teraz: wszystkie nogi na pokład.
Kiedyś Smuda był bardziej pryncypialny. Obecnie zaś powiada: – Przekonałem się, że świat walczy o jak najlepszych piłkarzy, więc i my nie będziemy rezygnować z tej szansy. Zwłaszcza w czasie posuchy w naszej piłce. Odkryłem, jak jest źle.
To ostatnie zdanie w ustach człowieka pracującego od wielu lat w czołowych polskich klubach brzmi trochę niepokojąco, ale łapanie selekcjonera za słowa zostawiam specjalistom od futbolu. Mnie bardziej interesuje granica w powoływaniu do rozmaitych reprezentacji (nie tylko piłkarskiej) owych Polaków z odzysku.
Jak daleko można się w tego rodzaju działaniach posunąć?