Reklama

Liverpool mistrzem Anglii. Wątpiących natchnąć wiarą

Po 30 latach Liverpool znów został mistrzem Anglii. Ojcem sukcesu jest niemiecki trener Juergen Klopp.

Publikacja: 28.06.2020 21:00

Święto w Liverpoolu. Władze miasta musiały apelować do kibiców, by w czasach koronawirusa cieszyli s

Święto w Liverpoolu. Władze miasta musiały apelować do kibiców, by w czasach koronawirusa cieszyli się ostrożniej

Foto: Oli SCARFF/AFP

Dziewięciu trenerów, 239 piłkarzy, 1,47 mld funtów wydane na transfery – przytoczone przez telewizję BBC liczby obrazują, jak długą drogę musiał przejść zespół z Anfield, by sięgnąć po 19. mistrzostwo.

Ktoś powie, że Roman Abramowicz tylko w ciągu 17 lat zmienił więcej szkoleniowców w Chelsea, a arabscy właściciele Manchesteru City dokonali zakupów za ponad miliard funtów w ledwie dekadę. Faktem jest jednak, że nie ma drugiej tak zasłużonej dla futbolu drużyny jak Liverpool, która czekałaby tyle czasu na tytuł.

Facet ze Schwarzwaldu

Wygrywała Champions League i Puchar UEFA, a powstała w 1992 roku Premier League była dla niej niczym Święty Graal. Znalazły go i Blackburn, i Leicester, a Liverpoolowi ciągle stawało coś na przeszkodzie. Nie pomogło zaklinanie rzeczywistości i zatrudnienie Kenny’ego Dalglisha – trenera, który dał ostatnie mistrzostwo.

Trzeba było dopiero człowieka z zewnątrz, sympatycznego okularnika, normalnego faceta ze Schwarzwaldu – jak przedstawił się Brytanii na pierwszej konferencji, w październiku 2015 roku. – Możecie nazywać mnie „The Normal One” – zapunktował u kibiców, stawiając się w kontrze do José Mourinho, który po przyjściu do Chelsea mianował się „The Special One”.

Klopp poprosił o cierpliwość, otoczył się gronem specjalistów (w zespole analityków są m.in. matematyk, fizyk i astrofizyk), a potem zaczął lepić drużynę, w której – jak pisze „Guardian” – obrońcy są atakującymi, pomocnicy obrońcami, skrzydłowi strzelają gole, a napastnicy zakładają wysoki pressing. Drużynę poza wszelkimi schematami, która od trzech lat nie poniosła w lidze porażki na własnym boisku.

Reklama
Reklama

– On zmienił wszystko. To wielki przywódca. Zaufaliśmy mu i za nim poszliśmy – chwali Kloppa kapitan Liverpoolu Jordan Henderson.

Poszli, choć nie mydlił im oczu, że od razu podbiją świat. Mieli więcej biegać, więcej walczyć, więcej strzelać, znaleźć swój styl – sprawić, że nawet po porażkach kibice wyjdą ze stadionu w poczuciu dobrze spędzonego czasu. Takimi meczami jak ubiegłoroczny rewanż Ligi Mistrzów z Barceloną (odrobili cztery bramki) – wątpiących zmieniali w wierzących.

To miał być futbol dostarczający mnóstwa emocji. Niczym jego trener – niewstydzący się łez po zwycięstwach, biegający przy linii bocznej z piłkarzami, a po sukcesach pląsający z nimi na parkiecie. Traktujący wszystkich pracowników klubu – od sprzątaczki po prezesa – jak członków rodziny.

– Nie będziecie musieli czekać 20 lat na tytuł. Mam nadzieję, że wystarczą cztery – przekonywał. Po trzech sezonach wciąż nie mieli ani jednego trofeum, ale finały Ligi Europy i Ligi Mistrzów pozwalały wierzyć, że wyznaczony cel osiągną. W czwartym wygrali Champions League, w piątym – wreszcie zrealizowali zadanie, siedem kolejek przed końcem rozgrywek. W tempie, jakiego nie narzucił ani Manchester United Aleksa Fergusona, ani City Pepa Guardioli i Arsenal Arsene’a Wengera, który sezon 2003/2004 zakończył bez porażki. Wszystkie te drużyny zapisały się w historii, nie ma wątpliwości, że z Liverpoolem Kloppa będzie podobnie.

– Od początku grali tak, jakby każdy mecz był ich ostatnią szansą. Nam tej pasji być może zabrakło, zwłaszcza w pierwszej części sezonu – bije się w pierś Guardiola.

Piłkarze jak aktorzy

Ole Gunnar Solskjaer sukces Liverpoolu docenia, ale wątpi, by jego dominacja trwała długo. – Nie sądzę, by jakikolwiek zespół był w stanie powtórzyć serię, jaką zanotowaliśmy pod wodzą sir Aleksa Fergusona – mówi były piłkarz, a obecnie trener Manchesteru United. Czerwone Diabły w latach 1993–2013 sięgnęły po 13 tytułów, zrzucając – jak zapowiadał sir Alex – Liverpool z „pieprzonej grzędy”.

Reklama
Reklama

Klopp polemizować nie zamierza. – Ferguson miał oko do fantastycznych zawodników i wyczucie, ile powinni pozostać w jego drużynie – zaznacza.

Ale Kloppowi też trudno odmówić trenerskiego nosa. Martin Samuel, felietonista „Daily Mail”, wspomina swoją rozmowę z Niemcem, w której porównał on piłkarzy do aktorów. – Tom Hanks zagrał Forresta Gumpa, jest wyjątkowy, być może najlepszy na świecie. Ale są także inni wspaniali aktorzy, których nikt nie zna. I właśnie oni mnie interesują – tłumaczył trener.

Nie sprowadzał gwiazd, tylko je tworzył. Z Mohameda Salaha, Roberto Firmino i Sadio Mane zrobił najgroźniejsze ofensywne trio na świecie, z Trenta Alexandra-Arnolda i Andrew Robertsona nowoczesnych bocznych obrońców, Hendersona przekonał, że może być kapitanem i liderem. Virgil van Dijk stał się skałą nie do przejścia. Alisson dał spokój w bramce. Już drugi rok z rzędu jest kandydatem do zdobycia Złotych Rękawic. W 12 z 22 meczów ligowych zachował czyste konto.

Większość zawodników ma długoterminowe kontrakty, klub jest zabezpieczony finansowo, podpisał lukratywną umowę z Nike, ale amerykańscy właściciele nie zamierzają szastać pieniędzmi na wzmocnienia. Otwierają nowoczesny ośrodek treningowy, planują rozbudowę Anfield. A Klopp obiecał kiedyś, że zanim kupi nowego piłkarza, sprawdzi, czy nie ma lepszego w akademii. W ten sposób odkrył Alexandra-Arnolda – obrońcę, który jest dziś drugim najlepszym asystentem w lidze (12 kluczowych podań).

Transfery będą, ale co pokazał już przypadek wicekróla strzelców Bundesligi Timo Wernera, który trafił ostatecznie do Chelsea, nie za wszelką cenę. Wzmocnienia to jedno, ale w dłuższej perspektywie ważniejsze wydaje się zatrzymanie Kloppa. Niemiec przyznaje, że w Liverpoolu czuje się jak w domu, a mentalność i sposób postrzegania przez mieszkańców życia są mu bliskie. W grudniu przedłużył kontrakt do 2024 roku, ale nie ukrywał, że posada selekcjonera reprezentacji Niemiec byłaby kusząca.

Zdaniem byłego kapitana Liverpoolu Stevena Gerrarda Klopp już zasłużył, by być wymienianym jednym tchem z Billem Shanklym, Bobem Paisleyem i Dalglishem. I zaapelował, by rozpocząć prace nad budową jego pomnika.

Reklama
Reklama
Piąta armata Roberta Lewandowskiego, Dawid Kownacki spadł z Fortuną

W sobotę po raz piąty Lewandowski odebrał nagrodę dla najlepszego strzelca Bundesligi. W Wolfsburgu wykorzystał rzut karny (Bayern wygrał 4:0), dzięki czemu zakończył sezon z 34 bramkami, wyrównując wynik Dietera Muellera z 1977 roku.

Przed bezpośrednim spadkiem uratował się Werder. Rozbijając 6:1 FC Koeln, wyprzedził w tabeli Fortunę Duesseldorf, która w Berlinie przegrała 0:3 z Unionem (polski bramkarz berlińskiego klubu Rafał Gikiewicz podpisał kontrakt z Augsburgiem). Zespół z Bremy wystąpi w barażach.

Ostatnią drużyną, która zakwalifikowała się do Ligi Mistrzów, została Borussia Moenchengladbach. Pokonała 2:1 Herthę, Krzysztof Piątek grał przez 90 minut, ale gola nie strzelił. Wydarzeniem weekendu były cztery bramki Chorwata Andreja Kramaricia dla Hoffenheim w wyjazdowym meczu z Borussią Dortmund (zwycięstwo 4:0).

Pierwszymi półfinalistami Pucharu Anglii zostały Manchester United (2:1 po dogrywce z Norwich) i Arsenal (2:1 z Sheffield United).

Tomasz Wacławek

Piłka nożna
Czy Widzew rozbije bank? Kolejny transferowy rekord Ekstraklasy na horyzoncie
Piłka nożna
FIFA The Best. Ewa Pajor, Robert Lewandowski i Wojciech Szczęsny bez nagród
Piłka nożna
Zinedine Zidane bliżej powrotu na trenerską ławkę. Jest ustne porozumienie
Piłka nożna
Przy Łazienkowskiej czekają na zbawcę. Legia kończy rok na dnie, niechlubny rekord pobity
Piłka nożna
Kacper Potulski. Strzelił gola Bayernowi, może wkrótce sprawdzi go Jan Urban
Materiał Promocyjny
Lojalność, która naprawdę się opłaca. Skorzystaj z Circle K extra
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama