Po grudniowym losowaniu par 1/16 finału Ligi Europejskiej piłkarze Legii narzekali na brak szczęścia – Sporting wydawał się nie do przejścia. Wystarczył rzut oka na nazwiska zawodników, jacy grają w obu klubach.
Nowy prezes portugalskiego klubu Luiz Godinho Lopez latem wydał na transfery 30 milionów euro. Nikt nie pytał, skąd bierze na to pieniądze, nikt się nie dziwił, że Sporting z najlepszą w Portugalii akademią piłkarską, która wychowała najdroższego piłkarza świata – Cristiano Ronaldo, nagle stawia na armię zaciężną. Mistrzostwa nie wywalczył już dziesięć lat, presja kibiców i wiara w to, że zmiana polityki pomoże wreszcie spełnić marzenia, była tak duża, że zupełnie przesłoniła rzeczywistość.
Godinho dopiero na początku roku przyjrzał się swojemu folwarkowi trochę dokładniej. Okazało się, że Sporting od 13 lat zadłużał się po uszy, a kolejni prezesi ukrywali prawdę. Audyt przeprowadzony przez zewnętrzną firmę wykazał 280 milionów euro długu, określono, że klub jest w stanie bankructwa technicznego – to oznacza niewypłacalność, ale pozwala nadal funkcjonować bez natychmiastowej spłaty zaciągniętych długów.
Kontrola wykazała „chroniczne negatywne wyniki finansowe". Najwięcej pieniędzy pochłonęła pierwsza drużyna piłkarzy oraz budowa nowego ośrodka szkoleniowego za 81 milionów euro. Godinho obiecał nie wydać zimą ani centa i słowa dotrzymał. Kibice dziwią się, że nie zdawał sobie sprawy z fatalnej sytuacji pół rok temu.
Latem z wieloma piłkarzami podpisano długie i lukratywne kontrakty. Wywalczyć mistrzostwo dla Sportingu przybyli Hiszpanie Jeffren i Diego Capel, Chilijczyk Matias Fernandez, Amerykanin Oguchi Onyewu oraz Holendrzy Stijn Schaars czy Ricky van Wolfswinkel. Bułgar Walery Bożinow, który miał prowadzić drużynę do zwycięstw, w styczniu został zawieszony po tym, gdy odepchnął kolegę z drużyny i sam – wbrew poleceniom trenera – wykonał rzut karny i nie zdobył gola.