Piotr Kowalczuk z Rzymu
Była 31. minuta drugoligowego meczu Pescara – Livorno. Goście prowadzili 2:0 i nacierali. Akcja toczyła się po lewej stronie pola karnego Pescary, gdy po prawej na murawę upadł Morosini. Podniósł się, zrobił krok, znowu upadł, spróbował jeszcze raz, ale nie dał rady.
Masażysta i lekarz gości byli najbliżej. Wbiegli na boisko, gdy jeszcze toczyła się gra. Próbowali bezskutecznie reanimować piłkarza. Karetka wjechała na murawę z trzyminutowym opóźnieniem, bo wjazd zablokował jej bezmyślnie postawiony samochód straży miejskiej, choć jak się okazało potem, nie miało to żadnego wpływu na tragiczny rozwój wypadków.
Za karetką do szpitala ruszyli piłkarze obu drużyn, a także kibice. Niestety, ani defibrylator w karetce, ani rozrusznik serca w szpitalu nie pomogły. O 17.00 lekarze się poddali. Pod szpitalem polały się łzy kolegów, trenerów, działaczy i fanów. Prezes Giampaolo Pozzo i piłkarze Udinese, skąd Morosini został wypożyczony do Livorno, zdecydowali natychmiast, że tego wieczora nie zagrają z Interem, choćby miało to ich kosztować trzy punkty. Prezes Interu Massimo Moratti zapewnił, że jego piłkarze też nie wybiegną na boisko. Na szczęście włoski związek futbolowy już w kwadrans potem odwołał wszystkie mecze weekendu.
Niedzielna „Gazzetta dello Sport" wyszła z ogromną klepsydrą na pierwszej stronie: Piermario Morosini 1986 – 2012. Włochy są zszokowane. „Nie umiera się na boisku, i to w wieku 25 lat!", „Przecież sport nie może zabijać!" – protestują wszystkie włoskie media. Tym bardziej, że 24 marca na parkiecie w Forli zmarł Vigor Bovolenta, 37-letni siatkarz, były reprezentant Włoch. Niedługo po nim serce odmówiło posłuszeństwa byłemu piłkarzowi i trenerowi bramkarzy Pescary Franco Manciniemu. Miał zaledwie 43 lata. Niedawno problemy z sercem miał as Milanu i włoskiej reprezentacji Antonio Cassano.