Bełchatów jest ostatni, uciułał zaledwie 6 pkt. Prowadząca Legia zdobyła 33. To jest przepaść. Do trzeciego od końca Ruchu strata wynosi 9 pkt. Żeby ją odrobić trzeba wygrać trzy mecze i liczyć na to, że Ruch trzy przegra. A i to niewiele da.
Przypadki Bełchatowa stanowią modelowy przykład niekompetencji. Jeden z dwóch klubów Skarbu Państwa (obok Zagłębia Lubin) w ekstraklasie, ma idealne warunki funkcjonowania i rozwoju. Finansowany przez firmy związane z energetyką (kopalnie węgla brunatnego, Polską Grupę Energetyczną) nieprzerwanie od roku 2005 gra w ekstraklasie. Przez ten czas nie musiał martwić się o pieniądze. Sprowadzał niezłych piłkarzy i dobrych trenerów. Ale tylko raz wszystkie elementy układanki do siebie pasowały. W sezonie 2006/2007, kiedy urzędującym prezesem klubu był Jerzy Ożóg, trenerem Orest Lenczyk a jego asystentami Marek Zub (dziś trener wicemistrza Litwy Żalgirisu Wilno) oraz Marek Wleciałowski (asystent Waldemara Fornalika) Bełchatów został wicemistrzem Polski. Wtedy wszyscy mówili jednym głosem. Bełchatów stanowił wówczas atrakcję nawet dla takich zawodników jak Radosław Matusiak czy legionista Tomasz Jarzębowski. Pierwsze skrzypce grał Łukasza Garguła a karierę zaczynał Rafał Boguski. Grał nawet napastnik z Hondurasu Carlo Costly, który z reprezentacją swojego kraju pojechał na mundial do RPA.
Sielanka trwała krótko, bo właściciele klubu uznali, że znają się na piłce tak dobrze, jak na energetyce. Lenczyk odszedł i od tamtej pory żaden z jego następców nie zagrzał w Bełchatowie miejsca. Było sześciu, zmieniali się dziesięć razy a drużyna staczała się coraz niżej.
Jak by tego było mało, kilku zawodników zamieszanych w korupcję odeszło z klubu. Fetor pozostał. Latem ubiegłego roku PGE ogłosiła wolę wycofania się z finansowania klubu. Kiedy jesienią do Bełchatowa przyjechał Michał Probierz, wydawało się, że drużyna ma wreszcie trenera, który może ją odmienić. Miał już listę zawodników z niższych klas, dla których gra w ekstraklasie byłaby szansą na wypromowanie się i może uratowanie drużyny przed spadkiem.
Trener wytrzymał jednak zaledwie pięć tygodni. Prezes kopalni Jacek Kaczorowski miał znaleźć pieniądze na transfery, obozy i uregulować należności wobec zawodników. Ale na obietnicach się skończyło, więc trudno się dziwić, że Probierz zrezygnował z pracy, nim ją na dobre zaczął. Trenerem został w tej sytuacji dyrektor sportowy Kamil Kiereś, człowiek z Bełchatowa. Tani, w dodatku zapewne nie będzie się stawiał, bo nie ma wyboru.