Nikt nie traktował informacji o ogłoszeniu upadłości klubu do końca poważnie. Wiadomo – Łódzki Klub Sportowy nie otrzymywał licencji już kilka razy, degradowano go z ekstraklasy, ale później jakoś się podnosił, bo to klub z tradycjami, któremu trzeba pomóc.
We wtorek władze spółki doszły do wniosku, że nie ma sensu dłużej oszukiwać siebie i kibiców. 9 milionów złotych długu to próg, którego nie da się przeskoczyć. 105-letnia tradycja odchodzi do historii.
Komisja Dyscyplinarna PZPN zawiesiła licencję ŁKS ze względu na długi wobec trenerów i zawodników. Decyzję podtrzymała także Naczelna Komisja Odwoławcza. ŁKS winny jest 90 tysięcy złotych Krzysztofowi Adamowiczowi, po 80 tysięcy Tomaszowi Nowakowi i Damianowi Sewerynowi, 46 tysięcy Cezaremu Stefańczykowi, 33 tysiące Robertowi Sierantowi, a 22 tysiące Sewerynowi Gancarczykowi.
To oczywiście zaległości najbardziej widoczne, te wobec ludzi i urzędów są kilkadziesiąt razy wyższe. Jeszcze w niedzielę po oddaniu walkowerem meczu z Wartą Poznań współwłaściciel spółki Filip Kenig zapowiadał rozmowy ostatniej szansy, ale nie przyniosły one rezultatu.
Zresztą 18 kwietnia licencja klubu ponownie zostałaby zawieszona z powodu należności wobec czterech innych zawodników (m.in. Marcina Mięciela) oraz menedżera Jarosława Kołakowskiego. To zadłużenie klubu przekracza 400 tysięcy złotych.