Gdy na stadionie Mineirao w Belo Horizonte rozległ się hymn Tahiti, popłakał się trener Eddy Etaeta i piłkarze. Dla nich obecność w brazylijskim turnieju jest spełnieniem snu godnego męskich łez. Każde udane podanie Tahitańczyków kibice kwitowali gromkim „Ole", a gdy Marama Vahirua założył potężnym nigeryjskim graczom dwie siatki pod rząd, entuzjazm nie miał granic.
W rankingu FIFA Tahiti jest na 138 miejscu (cztery niżej od Mołdawii). Na wyspie są sporty popularniejsze niż futbol, jak choćby outrigger canoe, czyli regaty wąskich czółen i gromadzące dziesiątki tysięcy widzów biegi z 50 kg owoców uwieszonych na niesionym na ramieniu kiju. Nie mówiąc o surfingu czy zaszczepionym na Polinezji przez Brytyjczyków i Francuzów rugby.
Jedynym zawodowcem w ekipie Tahiti jest Vahirua, dziś piłkarz greckiego Panthrakikosu, a przedtem Nicei, Lorientu, Nancy, Monaco i Nantes, z którym wywalczył tytuł mistrza Francji. Z Niceą wystąpił w Lidze Mistrzów i strzelił bramkę PSV Eidhoven (2006).
Pierwszy sukces młodzi piłkarze Tahiti odnieśli w roku 2009 kwalifikując się do finałów MŚ U-20. Niekwestionowanym jego autorem był trener amator Etaeta, do którego piłkarze mówią „Tato", bo wielu z nich trenował, gdy mieli 12–13 lat.
Dziś na życie zarabiają jako kierowcy, chłopcy na posyłki, nauczyciele wychowania fizycznego i księgowi, ale aż dziewięciu to bezrobotni. Dlatego Etaeta, jak na drugiego ojca przystało, mówi, że kwalifikacja do Pucharu Federacji jest sukcesem, ale jeszcze większym byłoby, gdyby ci chłopcy po powrocie do kraju znaleźli jakieś płatne zajęcie.