Spotkanie zostało dwukrotnie przerwane. Na boisko leciały palące się race, butelki, szklanki, zapalniczki. Zdziczały tłum kibiców lżył bez litości pomocnika Lyonu, występującego przez osiem lat w Marsylii, Mathieu Valbuenę.
Piłkarz reprezentacji Francji już na rozgrzewce omal nie został trafiony zapalniczką. Potem był wygwizdywany podczas każdego dojścia do piłki. W czasie meczu wywieszono szubienicę z kukłą przypominającą Valbuenę, którą potem spalono. „Prawdziwi Marsylczycy grają tylko w OM. Jesteś zdrajcą" – to jeden z transparentów obrażających zawodnika Lyonu. Valbuenie szef Marsylii Vincent Labrune przydzielił na Stade Velodrome specjalną ekipę ochroniarzy. Pozbawiony jej zawodnik, już po meczu, na lotnisku został spoliczkowany i wyzwany przez kilku nastolatków.
Policja w niedzielę zatrzymała dziesięć osób, w tym jedną, która rzuciła w Valbuenę zapalniczką. Trzech kibiców zostało w przyśpieszonym trybie aresztowanych na pół roku, czterech kolejnych jest zatrzymanych. W czwartek Komisja Ligi podejmie decyzję w sprawie kar dla klubu. Prawdopodobnie zamknie na jeden mecz stadion lub dwie trybuny, na których zasiadają ultrasi.
Wszyscy obserwatorzy zgadzają się, że winę za niedopilnowanie porządku ponoszą szefowie Marsylii, a szczególnie prezes Labrune. Elektryczna atmosfera na Stade Velodrome jest wynikiem polityki klubu, który zawiera sojusze z najbardziej brutalnymi grupami kibiców. Część z nich wchodzi na stadion za darmo, nie są kontrolowani i trudno ich zidentyfikować, gdy dojdzie do incydentów. – W Marsylii trybuny nie należą do organizatorów – określił ten stan prezes Lyonu Jean Michel Aulas. Labruna nazwał dosadnie „guignol" czyli w wolnym tłumaczeniu lalką, marionetką.
Marsylia zapowiedziała nawiązanie szerszej współpracy z lokalną policją. Już od najbliższego meczu zainstalowana zostanie siatka ochronna między trybunami i boiskiem. Klub zwiększy także liczbę stewardów i poprosi policję o więcej posiłków.