Bodo/Glimt. Wyrzut sumienia polskich klubów

Miasto jest mniejsze od Radomia, a stadion niewiele większy od tego, którym dysponuje Raków Częstochowa. Bodo Glimt pokazuje, że nawet w takich warunkach można osiągnąć sukces i ma szansę na awans do finału Ligi Europy.

Publikacja: 29.04.2025 17:00

Trenerem Bodo/Glimt od 2018 roku jest Kjetil Knutsen

Trenerem Bodo/Glimt od 2018 roku jest Kjetil Knutsen

Foto: PAP/EPA

W Polsce byliśmy podekscytowani, że Legia i Jagiellonia awansowały do ćwierćfinału Ligi Konferencji, czyli najmniej prestiżowych rozgrywek. I słusznie, bo taki wynik polskim klubom dawno się nie zdarzył. Tylko, że na tym piękna przygoda się skończyła, a Bodo gra dalej i już za chwilę zmierzy się z Tottenhamem w półfinale Ligi Europy.

Już zresztą kilka miesięcy temu klub zza koła podbiegunowego pokazał polskim kibicom, że zespoły znad Wisły zostawił daleko w tyle. Kilka sezonów temu przegrywał z Legią Warszawa, potem z Lechem Poznań, a na starcie tego sezonu rozbił mistrza Polski w trzeciej rundzie eliminacji Ligi Mistrzów. Na razie Norwegom nie udało się awansować do elity, ale jeśli klub będzie się rozwijał w takim tempie, to prędzej niż później musi się udać.

Dlaczego Bodo/Glimt odniosło sukces w Europie?

Jaki jest przepis na sukces Bodo/Glimt? Jednym z nich jest na pewno konsekwencja i ciągłość pracy, czyli coś, czego w polskich klubach, zarządzanych od pomysłu do pomysłu, brakuje. Jeszcze kilkanaście lat temu mistrz Norwegii balansował między pierwszą a drugą ligą, ale w Bodo zdecydowali się na jeden model rozwoju i konsekwentnie się go trzymają.

Trenerem od 2018 roku jest Kjetil Knutsen, a w Polsce podobnym stażem może się pochwalić tylko Tomasz Tułacz z Puszczy Niepołomice i mógłby to zrobić Marek Papszun, gdyby sam nie odszedł z Rakowa.

Czytaj więcej

Czas na półfinały Ligi Mistrzów. Arsenal robi wyjątkowe rzeczy

Bodo/Glimt gra od wielu lat jednym systemem taktycznym, co pozwala łatwiej dobierać do stylu zawodników, a trenerom z akademii wychowywać kolejne roczniki piłkarzy, którzy wiedzą, czego się od nich wymaga. Do tego klub nie szuka gwiazd, ale raczej młodych piłkarzy z potencjałem, którzy się na miejscu rozwiną i zostaną sprzedani za większe pieniądze.

Oczywiście, Alberta Gronbaeka kupiono za niemal pięć milionów euro, a następnie sprzedano za 15 mln. To nie był jednorazowy przypadek, bo Norwegowie regularnie sprzedają swoich piłkarzy za duże pieniądze. W tym czasie w Polsce wciąż wrażenie robią piłkarze kupieni za około 2 mln euro (Patrik Walemark do Lecha, Ruben Vinagre do Legii), czy sprzedani za 10 mln euro jak Ernest Muci do Besiktasu Stambuł.

Z kim Bodo/Glimt zagra o finał Ligi Europy?

Norwegowie zapewniają, że pieniędzy starają się nie przejadać i inwestują w stadion, odnowę biologiczną, dział marketingu i skauting. Przeczesują rynek afrykański, bo w tamtym regionie świata zawsze znajdzie się jakiś talent, którego nie wyłowili potentaci. Coraz ważniejsza jest akademia, do której ściągają talenty z regionu, a nawet z Polski – niedawno profesjonalny kontrakt z klubem podpisał 17-letni Eryk Łukaszka.

Podkupują też piłkarzy i trenerów od lokalnych rywali. Asystentem Knutsena niedawno został Gaute Helstrup z trzeciego w ligowej tabeli Tromso.

Czytaj więcej

Barcelona z Pucharem Króla. Real jej niestraszny

To wzburzyło kibiców lokalnego rywala. Publicznie powiedział o tym Erik Valnes, mistrz olimpijski w biegach narciarskich, pochodzący z Tromso, cytowany przez serwis dagsavisen.no. Bodo/Glimt rośnie w siłę, ale jednocześnie osłabia inny klub zza koła podbiegunowego. Do tej pory Valnes trzymał też kciuki za inny klub z północy Norwegii, ale po tym, jak Bodo zaczęło rozpychać się łokciami, przestał oglądać ich mecze. Ta część kraju zawsze czuła swoją odrębność, a kiedyś drużyny piłkarskie nie były dopuszczane do rywalizacji w lidze.

To są jednak lokalne animozje, a dla Norwegów najważniejszy jest fakt, że ich drużyna gra tak dobrze w europejskich pucharach. Po tym, jak odesłała do domu Lazio Rzym żaden scenariusz w rywalizacji z Tottenhamem nie wydaje się nierealny.

W Polsce byliśmy podekscytowani, że Legia i Jagiellonia awansowały do ćwierćfinału Ligi Konferencji, czyli najmniej prestiżowych rozgrywek. I słusznie, bo taki wynik polskim klubom dawno się nie zdarzył. Tylko, że na tym piękna przygoda się skończyła, a Bodo gra dalej i już za chwilę zmierzy się z Tottenhamem w półfinale Ligi Europy.

Już zresztą kilka miesięcy temu klub zza koła podbiegunowego pokazał polskim kibicom, że zespoły znad Wisły zostawił daleko w tyle. Kilka sezonów temu przegrywał z Legią Warszawa, potem z Lechem Poznań, a na starcie tego sezonu rozbił mistrza Polski w trzeciej rundzie eliminacji Ligi Mistrzów. Na razie Norwegom nie udało się awansować do elity, ale jeśli klub będzie się rozwijał w takim tempie, to prędzej niż później musi się udać.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Piłka nożna
Czas na półfinały Ligi Mistrzów. Arsenal robi wyjątkowe rzeczy
Piłka nożna
Robert Lewandowski wśród najlepszych strzelców w historii. Pelé w zasięgu Polaka
Piłka nożna
Barcelona z Pucharem Króla. Real jej niestraszny
Piłka nożna
Liverpool mistrzem Anglii, rekord Manchesteru United wyrównany
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Piłka nożna
Puchar Króla jedzie do Barcelony. Realowi uciekło kolejne trofeum