Zespół Goncalo Feio w Europie regularnie pokazuje piękniejsze oblicze niż w PKO BP Ekstraklasie, ale w czwartkowy wieczór skala trudności była nieporównywalna z tym, na co Legia trafiała do tej pory.
Faworyt dwumeczu był dobrze znany. Z jednej strony była czołowa drużyna Premier League, najeżona gwiazdami, gdzie na ławce rezerwowych siedzi mistrz Europy Marc Cucurella i mistrz świata Enzo Fernandez, a z drugiej Legia, która ma kłopoty z ograniem Puszczy Niepołomice lub Radomiaka Radom.
Czytaj więcej
Legia i Jagiellonia zaczynają dziś walkę o półfinał Ligi Konferencji. Pierwsi podejmą Chelsea, dr...
Legia przystąpiła do meczu mocno osłabiona
W dodatku gospodarze przystąpili do tego meczu mocno osłabieni i to częściowo na własne życzenie. Za nadmiar żółtych kartek nie mogli zagrać obrońcy Artur Jędrzejczyk i Jan Ziółkowski, a innych ważnych graczy wyłączyły kontuzje. Sytuacja w lidze jest tak trudna, że jedyną szansą na grę w Europie w przyszłym sezonie jest zdobycie Pucharu Polski, więc na półfinał ze słabym Ruchem Chorzów trener Feio wysłał wszystkich najlepszych. Skończyło się urazami Bartosza Kapustki i Marca Guala, a Hiszpan to jedyny napastnik Legii, którego można pokazać w Europie.
Legia z własnej winy została na najtrudniejszy mecz sezonu tylko z Tomasem Pekhartem, a Czech od dawna jest bez formy. Ilja Szkurin został kupiony za późno i nie można go było zgłosić do rozgrywek. Feio zdecydował się na eksperyment i w ataku wystawił skrzydłowego Ryoyę Morishitę, licząc zapewne na szybkość Japończyka. Morishita biegał między obrońcami, próbował podrywać kolegów do pressingu, ale to nic nie dawało.