Kiedy jeden na chłodno analizuje to, co dzieje się na boisku, i pozwala sobie co najwyżej zdradzać swe emocje, żując nerwowo gumę, drugi nie potrafi ustać w miejscu, biega przy linii bocznej, dyryguje swoim zespołem i przeżywa każde zagranie. A w międzyczasie jeszcze odwraca się w stronę trybun i zachęca kibiców do głośniejszego dopingu.
Patrząc na to, co Simeone wyprawia podczas meczów, nie masz wątpliwości, że dla niego futbol to obsesja. Jest jak generał, który prowadzi swoich ludzi na wojnę. Nic dziwnego, że kiedyś jedna z gazet – posługując się tą wojenną retoryką – porównała defensywę Atletico do żołnierza broniącego Stalingradu. Inna, opisując zachowanie Simeone, zwróciła uwagę, że „przy linii bocznej krąży jak tygrys w klatce, rzuca spojrzenia jak jastrząb, a rozkazy wydaje jak major”.
Były kapitan Atletico Diego Godin nazywał go dyrektorem orkiestry. – Jeden czy dwóch zawodników może odmienić drużynę, ale bez wsparcia pozostałych meczu nie wygrają – zaznacza Simeone.
Jeńców nie bierze, taki był już jako piłkarz. Mówił, że „gra z nożem w zębach”. Wolał być zniesiony z murawy, niż się poddać. I takiego samego zaangażowania oraz poświęcenia wymaga od swoich graczy. – Sam talent nie wystarczy – przekonuje.
Futbol jak uczta
Ancelotti przyznaje, że obsesji na punkcie piłki nie ma. Podkreśla, że to pasja, a swój zawód stara się wykonywać najlepiej, jak potrafi. Od dyskusji o taktyce woli rozmowy o jedzeniu. Nawet futbol porównuje do uczty z przyjaciółmi. – Im więcej jesz, tym nabierasz większego apetytu – opowiada.